Dlaczego nie uczymy się na błędach

Chyba nie znam nikogo, kto choć raz nie popełnił błędu, ale choć wydaje nam się, że z każdego takiego dramatu wyciągamy lekcję i drugi raz nie podejmiemy takiej samej decyzji, w rzeczywistości naprawdę rzadko uczymy się na błędach. Dlaczego?


Parę miesięcy temu wykryto u mnie torbiel – znowu, bo pierwszy raz wykryto cysty niecałe 10 lat temu. Ale ta torbiel nie reaguje na leczenie luteiną i być może czeka mnie zabieg jej laparoskopowego usunięcia. Przez swoje dotychczasowe doświadczenia zdrowotne, o których pisałam tu jakiś czas temu, wiem jednak, że taka torbiel nie jest problemem sama w sobie, ale jest objawem problemu. Czerwona lampka zapaliła mi najjaśniej, gdy lekarz polecił prędko zajść w ciążę po zabiegu usunięcia torbieli, bo torbiele lubią wracać. Aha, pomyślałam, czyli nie rozwiązujemy problemu tylko objaw. Mnie to nie wystarczy.

Gdy parę lat temu skarżyłam się na problemy z zatokami też przepisywano mi kolejne sterydy, których działanie skierowane było na objawy, a nie na powód – bo szukanie powodu jest skomplikowane, w kolejce czekają jeszcze inni pacjenci, a pozbycie się problemu nie da big pharmie zarobić tyle, ile mogą nakosić z "leczenia" objawów. Zaczęłam więc sama szukać powodu, dla którego mój organizm pozwolił sobie na takie zaburzenie.

Czy jeśli powiem, że wszystko zaczęło się od kandydozy, ktokolwiek będzie jeszcze zdziwiony?

Ja byłam. Może gdybym te 10 lat temu pomyślała, że już te wówczas wykryte torbiele związane były z kandydozą, dziś byłabym mądrzejsza – i pewnie bez torbieli. Wtedy wyleczyliśmy je tabletkami antykoncepcyjnymi, a poważne problemy ze skórą i zatokami przyszły dopiero 2-3 lata później, więc za kandydozę winiłam tamtą terapię hormonalną. I o ile ona prawdopodobnie zintensyfikowała w moim przypadku objawy, problem zaczął się w rzeczywistości na długo przed przyjmowaniem tabletek. Dzisiaj to zaczyna składać się w całość.

Skoro raz uporałam się z kandydozą, tym razem też nie dam jej szansy. Ale nie mogę przestać pluć sobie samej w brodę, że odpuściłam świadome odżywianie i pozwoliłam grzybom (znów!) przejąć kontrolę. Pretensje mogę mieć tylko do siebie, bo przecież powinnam była wiedzieć więcej. Dlaczego więc, mimo tak okropnych, wręcz traumatycznych doświadczeń, nie nauczyłam się na swoich błędach?

Bo o wiele lepiej uczymy się nie na błędach, ale na sukcesach – wszystko na to wskazuje.

Jesteśmy tak zaprogramowani, że nasze neurony przekazują efektywniejsze i dłuższe sygnały, gdy zrobimy coś dobrze, a nie gdy popełnimy błąd. Nasze mózgi skuteczniej przechowują informacje o sukcesach niż porażkach, prawdopodobnie dlatego, by nie gromadzić danych o błędach, bo sama wiedza o ich popełnieniu nie przyczynia się w dalszym ciągu do odnoszenia sukcesu. To jak pamiętać, że 2 + 2 nie równa się 5, ale i nie równa się 6, 7, 8 czy 2215. Dla mózgu cenniejsza jest informacja, że 2 + 2 = 4 i przez ten pryzmat wszelkie inne rozwiązania są błędne; mózg nie musi obciążać się nimi wszystkimi, skoro ten jeden, poprawny wystarczy.
















Prawdą jest, że trening czyni mistrza, bo im więcej razy powtórzymy odpowiednie pociągnięcia pędzlem czy uderzenia w klawisze, tym bardziej rozwiniemy się w danej dziedzinie. Wniosek jest prosty: dla mózgu ważna jest nagroda, a nie jej brak.

Wyobraź sobie uczenie psa sztuczki. Dlaczego w nagrodę za dobrze wykonane zadanie dajemy psu przysmak, a nie karcimy go za źle wykonane zadanie? Gdybyśmy go tylko karali, pies wciąż nie wiedziałby, czego właściwie od niego chcemy – czyli co jest sukcesem. Jeśli natomiast będziemy wynagradzać go za dobrą robotę, mózg psa przyswoi sobie wiedzę o nadchodzącej po wykonaniu sztuczki gratyfikacji. Mechanizm działania jak u Pavlova. I choć metoda prób i błędów to wciąż podstawowy proces uczenia się i rozwoju,  tym, co naprawdę daje przewagę w unikaniu błędów jest osiąganie sukcesów.

Graliście kiedyś w platformówkę i jeden poziom spędzał wam sen z powiek, bo po wielogodzinnej rozgrywce wciąż utykaliście w tym samym miejscu? Wystarczy, że kilka razy powtórzycie odpowiednie, poprawne uderzenia, które pozwolą wam iść na przód, abyście już tych wcześniejszych błędów nie popełniali.

A więc nie chodzi o to, żeby uświadomić sobie, co jest błędem – bo pamięć o nim nasz mózg przechowuje krótko – ale trzeba wiedzieć, co jest sukcesem i tego mieć świadomość (czy raczej podświadomość).

Można się usprawiedliwiać, że "tak już mam", "taka już jestem" i wciąż popełniać te same błędy, ale jeśli zależy nam na poprawie, musimy w końcu przestać popełniać te błędy i zrobić coś dobrze. Prosty przykład – wciąż zapominam nosić ze sobą torby na zakupy i wciąż w sklepie muszę kupować te cholerne foliówki. I choć za każdym razem mówię sobie, że będę pamiętać następnym razem, by mieć te torby i z nich korzystać zamiast przyczyniać się do zanieczyszczania środowiska, wydawania niepotrzebnie na nie pieniędzy, to dopóki rzeczywiście nie będę mieć przy sobie tych toreb, nic się nie zmieni. Więc wiem już, co będzie sukcesem, ale problemem do rozwiązania tutaj jest "jak sprawić, żebym miała te cholerne torby ze sobą, gdy idę do sklepu". To kwestia poznania siebie i swoich nawyków, a później przechytrzenia samego siebie.

Ze zdrowiem jest trudniej, bo jak pisał wieszcz "ile cię trzeba cenić ten tylko się dowie, kto cię stracił". Bierzemy swoje zdrowie za pewniak dopóki nic nam nie dolega. Nie warto. Nauczmy się dostrzegać zdrowe nawyki jako sukcesy. Kolejne miesiące bez zachorowań – o to warto się starać.

_____
źródła: 1, 2

_____
photo: unsplash.com

Komentarze

Popularne