Niech pożywienie będzie lekarstwem...

...a lekarstwo pożywieniem, powiedział ponad 2000 lat temu Hipokrates, stając się przewodnikiem nauk medycznych. Co dziś zostało nam po jego słowach?

Nie przepadam za pisaniem tu o zdrowiu, bo żaden ze mnie specjalista, ale z drugiej strony – bez zdrowia nic innego nie ma znaczenia. Jest podstawą życia, więc pozwala pisać o polityce, serialach czy społeczeństwie. Dlatego raz na jakiś czas warto skupić się na zdrowiu i poświęcić mu kilka chwil.















Prawdopodobnie już do końca życia będę walczyć z candidą albicans. Białe grzybki zdominowały mój organizm kilka lat temu, wyczerpując mój system immunologiczny i moją psychikę. Więcej o rozpoznaniu u mnie grzybicy ogólnoustrojowej pisałam tu, więc wątek tego schorzenia urywam w tym miejscu, przechodząc do meritum – pamiętasz, że jesteś tym, co jesz?

Jeśli w to nie wierzysz, pomyśl o tym tak: w perspektywie biochemicznej, organizm do życia potrzebuje wody, tlenu oraz pożywienia, z którego czerpie budulec i paliwo dla wszystkich podejmowanych przez siebie funkcji. Zanim przyjdziemy na ten świat, wszystkich składników dostarcza nam matka. Po narodzinach, mleko matki dostarcza nam wszystkiego, co potrzebujemy (jeśli matka nie chce lub nie może karmić piersią, mleka modyfikowane mają zastąpić jej pokarm, choć koncernom spożywczym do dziś nie udało się stworzyć mleka modyfikowanego równie skutecznego, jak mleko matki). Dorastając, uczymy się nowych smaków, a nasz organizm uczy się nowych składników.

Nasz organizm przyjmuje jednak nie tylko substancje potrzebne nam do życia, ale i te zbędne, mające raczej negatywny wpływ na funkcjonowanie organizmu. Wraz z rozwojem przemysłu i kultury konsumpcyjnej, coraz częściej do naszych ciał trafiają toksyny (np. ze stosowania plastiku), pestycydy (z nieorganicznej uprawy warzyw i owoców), antybiotyki (z mięsa i ryb), konserwanty (z produktów przetworzonych) czy parabeny (z kosmetyków). Paląc papierosy albo mieszkając w miastach z przekroczonymi normami dla smogu, dodatkowo dostarczamy sobie substancji smolistych, które trują nasze ciała.

Niewielu z nas ma możliwość jeść prosto z drzewa czy ziemi – nasze warzywa i owoce, zanim do nas trafią, mają już kilka lub kilkanaście dni, z każdym kolejnym dniem tracąc swój ładunek odżywczy. Przyzwyczailiśmy się także do termicznej obróbki potraw. Praktycznie wszystko, co jemy, jest gotowane, pieczone albo smażone, a wysokie temperatury pozbawiają nasze jedzenie cennych składników mineralnych. Gotując więc z kupionych w hipermarkecie warzyw i owoców usuwamy z nich i tak już pomniejszoną wartość odżywczą.

Odżywiając się nieprawidłowo, tyjemy. Współcześnie, za atrakcyjne uznaje się ciała szczupłe i wysportowane, dlatego szukamy diety, która pomoże nam zrzucić nadwyżkę kilogramów. Ale symptomy złego odżywienia nie u każdego objawiają się dodatkową warstwą tłuszczu na brzuchu. Problemy z cerą, wypadające włosy, łamliwe paznokcie, brak energii, trudności z zasypianiem, objawy ze strony przewodu pokarmowego czy zaburzenia hormonalne – to wszystko musi się skądś brać, musi gdzieś mieć swój początek. Już wiesz, gdzie to wszystko się zaczyna?

Jeśli zainwestujemy w dietetyka, który skomponuje dla nas indywidualny jadłospis, jego porady i zaproponowana kuracja będzie w dużej mierze bazować na powtarzanych jak mantra zasadach. A zasady te rzadko są rewidowane, rzadko są zestawiane z aktualną sytuacją – choćby tym, że dziś wiele zbóż jest modyfikowanych genetycznie, a produkty odzwierzęce mogą być pełne toksyn czy antybiotyków. Przykładem niech będzie porównanie tak dobrze znanej piramidy żywieniowej z piramidą gęstości odżywczej produktów:

piramida żywieniowa, jaką znamy ze szkoły:













piramida gęstości odżywczej wg dr. Fuhrmana:














Po fali krytyki, jaka wylała się na gluten kilka lat temu, nasza wiedza na temat działania produktów zbożowych znacznie się poszerzyła. Moda na dietę paleo zainspirowała kolejne badania poświęcone termicznej obróbce jedzenia. Mimo to wartość odżywcza nadal wyrażana jest w kilojulach i kilokaloriach, które wynikają głównie z zawartości cukrów i tłuszczy w produktach, nie zaś wartości odżywczej w ujęciu cennych substancji organicznych. Wybierając jedzenie skupiamy się więc na tych parametrach. Chcąc schudnąć szukamy alternatyw bez cukru, bez tłuszczu. Niewielu z nas wybiera jedzenie ze względu na zawarte w nim potas, magnez, żelazo czy witaminy, choć większość z nas ma świadomość, że to są te podstawowe składniki, które powinniśmy dostarczać naszym organizmom.

Fast food, słodycze i produkty przetworzone są chętnie wybierane, bo są ogólnodostępne i łatwe – płacisz i jesz; czasem wystarczy je tylko pogrzać, by zaspokoić głód. Zapychamy się i do mózgu idzie sygnał, że jesteśmy najedzeni. Albo ciągnie nas do słodyczy i nie potrafimy dnia przeżyć bez słodkiej nagrody. A te batony i wafelki w dłuższej perspektywie nie są nam absolutnie potrzebne, bo jakie składniki mineralne mielibyśmy wraz z nimi dostarczać?

Słowa Hipokratesa doczekały się dziś nowego ich odczytywania – pożywienie rzeczywiście staje się dziś lekarstwem, ale w zgubnym tego słowa znaczeniu. Współcześnie, przemysł farmaceutyczny jest jednym z najbardziej dochodowych rynków na świecie. Koncerny prześcigają się w wymyślaniu nowych chorób, które można "wyleczyć" tabletką. Leczenie to polega jednak na wyciszaniu symptomów, nie zaś rozwiązywaniu problemu. Na pewno nie są Wam obce reklamy środków na ruchliwe nogi albo nieświeży oddech. Na poddenerwowanie. Problemy ze snem. Dziecko, które nie ma apetytu. Dostarczamy więc sobie opracowanych w laboratorium substancji, które mają "załatwić sprawę". To jak zatykanie ust dziecku, które płacze, zamiast przebrać mu mokrą pieluchę – nie słyszymy już jego płaczu, ale powód, dla którego ono płacze nie został rozwiązany.

Mając problemy z cerą będziemy szukać medykamentów na półkach drogerii czy aptek, zupełnie zapominając o powodach, dla których te problemy w ogóle się u nas pojawiają. Kosmetyki te, nawet jeśli pomogą nam uporać się z pryszczami czy ziemistą cerą, ograniczają się do działania na symptomy, dodatkowo jeszcze dostarczając nam parabenów i innych wynalazków z laboratoryjnych fiolek.

Sama przekonałam się o skutkach "współczesnej diety". Będąc nastolatką, miałam nieskazitelną skórę; żadnych wyprysków, czoło gładkie jak u bobaska. Mając 16 lat, poleciałam na tydzień czy dwa do USA – el dorado przetworzonego żarcia i spożywczego hedonizmu. Po powrocie, na swoim czole zauważyłam podejrzaną kaszkę. Żadne peelingi, opalanie czy kremowanie nie było w stanie skutecznie zwalczyć problemu. Jadłam ponownie to samo, co przed wyjazdem. Szukałam powodów w gospodarce hormonalnej, która przecież u nastolatków potrafi nieźle namieszać. Po jakimś roku od powrotu objawy na skórze ustąpiły samoistnie, ale niedługo potem zdiagnozowano u mnie problemy z jajnikami. Podjęłam terapię hormonalną, żeby unormować sytuację, ale nie znając wtedy stanu swojego systemu immunologicznego, często chorowałam. Lekarz przepisywał antybiotyki na wszystko. Prawdopodobnie połączenie antykoncepcji z antybiotykami przyczyniło się w końcu do rozrostu candida albicans w moim organizmie. Dziś żywię mocne przekonanie, że wszystko zaczęło się od substancji, które spożywałam świadomie lub mniej świadomie w Stanach.

Domysły te wspiera jeszcze szereg badań poświęconych ryzyku wystąpienia raka piersi u kobiet. W Japonii, ok. 1% kobiet znajduje się w grupie zagrożenia tą chorobą, zaś w USA wskaźnik ten wynosi niecałe 13% (źródło). Jeśli jednak Japonka wyjedzie do Stanów, po pewnym czasie ryzyko wystąpienia u niej raka piersi wzrośnie do poziomu Amerykanek. Świadczy to o wpływie środowiska, w którym żyjemy, na zagrożenie chorobami nowotworowymi, ale przecież nie tylko nimi.

Gdy dziś coś pojawia się na skórze mojej twarzy wiem, że jest to wynikiem mojej diety – jedzenia i chemii, bo przecież dieta to nie tylko to, co jemy, ale wszystko, czego sobie dostarczamy (również poprzez kosmetyki). Warto w tym miejscu wspomnieć o wpływie cukru na działanie gospodarki hormonalnej.

Podnosząc ilość cukru we krwi, produkujemy insulinę, która przyczynia się do produkcji testosteronu, odpowiadającego za produkcję sebum w skórze. Jeśli sebum nie jest odpowiednio regulowane przez organizm, zaczyna gromadzić się w porach, co w towarzystwie bakterii powoduje stany zapalne skóry, czyli wszelkiego rodzaju wypryski. Ale testosteron to nie tylko sebum i pryszcze – to hormon, który pełni wiele funkcji w ludzkim ciele, nieco innych u kobiet i nieco innych u mężczyzn, wpływając m.in. na nasze samopoczucie, a w sytuacji nadwyżki, obniżając naszą odporność. Testosteron przyczynia się do produkcji adrenaliny, która z kolei pochłania z naszego organizmu witaminę C – o jej działaniu na system odpornościowy nie trzeba chyba dziś nikomu przypominać (a przynajmniej taką mam nadzieję).

Nasze organizmy są więc maszynami stworzonymi z naczyń połączonych. Choć różnimy się pod względem uwarunkowań genetycznych (tak nabytej odporności na niektóre choroby, jak i genetycznie dziedziczonych schorzeniach), wszyscy jesteśmy tym, co jemy. Nasze ciała potrafią się regenerować – w końcu mają setki tysięcy lat doświadczenia. Czasem wystarczy im nie przeszkadzać, np. nie zbijać gorączki, gdy nie zagraża ona życiu.

Dieta ma kluczowe znaczenie dla naszego życia, bo ma kluczowe znaczenie dla naszego zdrowia. Z tym że zdrowi ludzie nie dostarczają zysków. Nie chorując, nie mamy żadnych potrzeb, które przemysł farmaceutyczny mógłby zaspokoić. Nie ma w tym biznesu, a przecież na nim opiera się świat od kilku ostatnich dekad.

Chciałabym mimo to wierzyć, że rosnące z roku na rok stężenia smogu w miastach, problem z otyłością w społeczeństwie i wyczerpane antybiotykami i lekami organizmy, w końcu przeleją czarę goryczy. Mam nadzieję, że wahadło trendów w końcu przestawi się na proekologiczną i prozdrowotną stronę, wypierając z rynku substancje nas zatruwające i zabijające. Coraz chętniej wybieramy przecież produkty organiczne, samochody hybrydowe i chemię nietoksyczną.

____
photo: Samuel Zeller, unsplash.com

Komentarze

Popularne