Komplementy.

Żyjemy w czasach wzmożonej samoświadomości. Inwestujemy czas i pieniądze w swoją edukację, w relacje z innymi, w relacje z samą sobą, dbamy o swoje zdrowie, kondycję psychiczną, wygląd. Ważne jest dla nas, by nasze wysiłki przynosiły pożądany efekt - po to je przecież podejmujemy.

Skąd pewność, że przynoszą efekty? To jak w działającej instalacji elektrycznej – jeśli wszystko jest podpięte, wciskamy przycisk i żarówka świeci. Ucząc się – zdobywamy wiedzę, którą wykorzystujemy, a nasza efektywność mierzona jest w dobrze zdanych egzaminach w szkole czy później w pracy w realizacji zamierzonych celów i osiąganiu KPI. Odżywiając się zdrowo i ćwicząc budujemy masę mięśniową, redukujemy tkankę tłuszczową – rzeźbimy swoją sylwetkę. Tuszując rzęsy podkreślamy oczy, przez co stają się one wyraźniejsze i przykuwają większą uwagę.

Działania przynoszą efekty, bo o to w nich chodzi – uderz w stół i tak dalej. Działania podejmujemy zazwyczaj świadomie, choć nieuświadomione mogą być stojące za nimi motywacje – w te tu nie wnikam, nie ma po co w tym wątku.

Dlaczego jednak miałybyśmy się czerwienić, gdy ktoś docenia te nasze wysiłki? Przecież o to nam chodzi, aby był efekt. Najprostszy przykład to wygląd, bo wygląd jest płytki i próżny. Czy mężczyźni oczekują od kobiet, że te będą się chwiać na nogach z zachwytu, gdy ktoś powie im, że pięknie wyglądają, gdy one spędziły wcześniej kilkadziesiąt minut doprowadzając się do takiego stanu? Bez owijania w bawełnę – wszystko zainicjował pewien artykuł na Buzzfeed, w którym autorka uwydatnia role damsko-męskie na płaszczyźnie prawienia komplementów płci pięknej przez tę rzekomo mniej urodziwą (no popatrz, a barbershopy, do których kobiety często nie mają wstępu, mają się świetnie). Z lektury artykułu i przytoczonych w nim "żywych" przykładów wynika, że panowie komplementują panie spodziewając się, jak oceniają zaangażowane panie, czegoś w rodzaju uroczego zawstydzenia się komplementowanych czy też udawanej, skrywanej pokory.

W dzisiejszych czasach?!

Ta historia w narracji Buzzfeeda brzmi jak zderzenie męskiej mentalności rodem z książek Jane Austen (której dwusetna rocznica śmierci przypada w tym roku) z realiami współczesnego, zgoła innego świata. Kobiety są mniej zależne od małżeństwa i mężczyzn w ogóle, bo ich przodkinie wykonały wiele kroków w przód na drodze do suwerenności kobiet (ale wiele kroków jeszcze przed nami). Czy mimo to mężczyznom wydaje się, że pewne zasady nadal obowiązują, jak na przykład ta, że obdarowana komplementem kobieta powinna się, wedle niepisanej tradycji czy etykiety, zaczerwienić i słodko, zalotnie zachichotać, pozostając przy tym zauroczona faktem, że została doceniona? A może to tym kobietom się wydaje, że panom się wydaje, że coś. Może autorka artykułu i zaangażowane w jego treści przytoczone bohaterki zupełnie niepotrzebnie patrzą na ten temat wyłącznie na płaszczyźnie damsko-męskiej?

Do czego służą nam komplementy?

Są z pewnością elementem komunikacji, bo pozwalają na przesyłanie informacji. Zawsze pozostaną wydźwiękiem czyjejś subiektywnej oceny, do której każdy ma prawo. Komplementy można prawić za coś (smaczny obiad, ładny strój, trafiona przemowa) lub po coś, aby coś zyskać (zwykle sympatię). Mogą być szczere, mogą być fałszywe – ich docelowa funkcja może być różna i tak samo mogą być serwowane innym, ale i samemu sobie. Ich podstawową funkcją jest jednak wprowadzenie pozytywnego pierwiastka w relacji – przecież nie komplementujemy, aby obrażać, lecz by doceniać. Robimy to, by ktoś poczuł się lepiej; aby było mu miło. Komplementy pełnią w języku funkcję afektywną, emotywną – wyrażają emocje i pobudzają je. Stąd tak dobrym gatunkiem na ich wyrażanie w literaturze jest poezja i sam fakt posługiwania się hasłem "poezja" do wyrażania czegoś, co pobudza w nas głębsze obszary związane z przeżywaniem, a w kontraście mówimy choćby "proza życia", by opisać coś zwyczajnego i nudnego, codziennego.

Skąd więc w tych wielu kobietach na Buzzfeed oburzenie faktem, że panom robi się przykro, gdy oni chcieli im tylko sprawić przyjemność? Nie, za daleko poszłam – one nie wpadną na to, że tym mężczyznom zrobiło się po prostu przykro. One są tak skupione na sobie, że empatia staje się miejską legendą. A przecież nie wszystkim facetom chodzi o łatwy podryw, tani chwyt marketingowy; może oni naprawdę lubią te włosy, oczy i tyłki? Tak po ludzku, lubią i już. I chcą dać temu wyraz, żeby ona wiedziała, że on lubi, że to się jemu podoba. Żeby i jej było miło i żeby ona też lubiła – na przykład jego. Gdy więc to komunikują to raczej (a nawet z pewnością) nie oczekują bycia zgaszonym niczym wypalany papieros, prawda? Chodzi przecież o to, aby ten statek zwany miłością rozbujać, a nie uwięzić go na mieliźnie…

Chodzi też o to, że gdy komplementowana osoba reaguje zbyt stanowczym i racjonalnym przyznaniem komplementującemu racji (czyli rozumem uderza w emocje), może wyjść na zbyt zadufaną w sobie (taki przekaz emocje mogą wysłać do rozumu, by ten ferment zracjonalizować). Może wyjść na kogoś, kto panoszy się ze swoim wyglądem, wiedzą czy doświadczeniem i może zaburzyć "ekosystem" relacji, rzeczywiście zmieniając postrzeganie własnej osoby na swoją niekorzyść.

Poza tym, spójrzmy prawdzie w oczy: komplementy to też element flirtu. Ten w dobie Internetu z Tinderem na czele naprawdę gdzieś się nam społecznie zapodział. Jeśli nawet Piotr C. z Pokolenia Ikea dostrzega tu problem, coś musi być na rzeczy! I choć u niego wszystkie drogi i tak prowadzą do łóżka, nie sądzę, by skupienie na seksie było głównym powodem zanikania sztuki uwodzenia – ludzie zawsze lubili seks, czego przykładem jest 7 miliardów przedstawicieli naszego gatunku żyjących w tej chwili na Ziemi. Więc nie szukałabym winnego w upodobaniu do seksu, lecz do ogólnego przetasowania w naszych relacjach międzyludzkich. W wymiarze komunikacyjnym pozbawiliśmy się wielu gestów i zachowań, które pozwalały naszym rodzicom i dziadkom czuć w brzuchu motyle i bawić się w kotka i myszkę. A nawet u ptaków przed wiciem gniazda musi nastąpić taniec godowy!

Czy dzisiejsze dzieciaki znają w ogóle pojęcie ciągnięcia dziewczyny za warkocze? Czy nastolatki szukają tych ulotnych chwil niepewności, gdy naprawdę nie wiesz, czy tamten chłopak czuje do Ciebie tę miętę, którą Ty czujesz do niego?

W erze mediów społecznościowych i stałego kontaktu ze światem pozbawiamy się szansy na tęsknotę, poczucie braku, świadomości odległości drugiego człowieka. Wszystkich mamy pod ręką, cały czas. Jeden przycisk dzieli nas od rozmowy, przesłania zdjęcia, zobaczenia zdjęcia, a nawet ruchomych obrazków. Gdy moi dziadkowie pierwszy raz się spotkali to chcąc komuś o tej drugiej osobie opowiedzieć musieli polegać na swojej pamięci, a więc na zniekształconym przez emocje obrazie tamtej osoby zapisanym w ich głowie. Dopiero potem mogli się wymienić zdjęciami, a raczej zdjęciem – jednym, które potem się nosiło w portfelu.

Dziś mało kto wywołuje zdjęcia i przechowuje je w postaci materialnej. Dziś mało co zapisujemy w pamięci. Bo i po co, skoro polegamy na sprzętach, które użyczą nam swoich pamięci – w końcu w tym celu zostały stworzone. Po co nosić przy sobie fizyczne zdjęcie chłopaka czy dziewczyny, skoro w każdej chwili możemy wejść na ich konto na Facebooku, Instagramie czy Snachacie i cieszyć się fotografią najbardziej aktualną. Czy między innymi przez to oduczamy się dziś doceniać to, co mamy? Czy w związku z tym oduczamy się doceniać, gdy sami jesteśmy doceniani? Przecież nagminnie rozdajemy internetowe kciuki w górę i serduszka, które są niczym innym, jak rodzajem uznania, komplementu. W ten sposób dziś mówimy "lubię to", ale czy to wystarczy?

W komplementach nie ma nic złego. Swego czasu starałam się każdego dnia pochwalić przynajmniej jedną osobę za coś, tak po prostu, aby komuś było miło, aby niespiesznie budować niezobowiązujące relacje. Nie oczekiwałam niczego w zamian poza upewnieniem się, że moja subiektywna i szczera ocena dotarła do adresata. To naprawdę sprawia, że ludzie stają się nam bardziej przychylni, a i my rozwijamy w sobie umiejętność dostrzegania w każdym otaczającym człowieku czegoś wartego zauważenia.

Prawmy komplementy innym i sobie, i cieszmy się, gdy inni prawią je nam. Nie sprowadzajmy męskich pochwał do poziomu "gierek", to zbyt banalne. Ciekawi mnie, co by się stało, gdyby te wspomniane panie z Buzzfeeda zamiast odpowiadać egocentrycznie "wiem", odparłyby np. "dziękuję, ja też lubię swoje włosy i twoje też mi się podobają", odwracając narrację i nakierowując ją również na drugiego człowieka. W całym tym dramaciku chodzi chyba właśnie o to, że pozornie wszystko toczy się wokół tych mężczyzn urażonych zachowaniem kobiet stanowczo akceptujących komplementy, ale w gruncie rzeczy to właśnie te kobiety powinny wyjść na pierwszy plan jako nieco nieudolne, pogubione w sobie istoty, która właściwie to chcą dobrze, pytanie tylko czy wybierają odpowiednie sposoby? A może mają zbyt duży kij w tyłku.

Cieszmy się komplementami, bo one poprawiają nastrój i kolorują nieco te przysłowiowe okulary, przez które patrzymy na świat oraz na siebie.

___
photo: unsplash.com

Komentarze

Popularne