Umordowana.
"Ale jestem dziś umordowana", zwykły mawiać kolejne pokolenia kobiet w mojej rodzinie.
Babcia mówiła to przecierając z czoła płynący pot, gdy po pracy stała w kuchni nad garnkiem bigosu/pierogów/gołąbków i szykowała dom na święta/przyjazd gości z daleka/imieniny. Biegała po swoim mieszkanku, co rusz spoglądała na telewizor z kolejną powtórką serialu i zasiadała tylko na chwilkę, na papieroska.
Dzieli mnie od nich 41 i 20 lat różnicy, a mimo to pewnymi schematami jestem przesiąknięta jak gąbka. Zdumiewa mnie czasem, gdy złapię się w pozie lub geście, który znam z matki (nawet teraz, pisząc te słowa, siedzę jak ona, z jedną nogą podkurczoną ze stopą pod tyłkiem, a drugą ugiętą z kolanem przy brodzie).
Babcia mówiła to przecierając z czoła płynący pot, gdy po pracy stała w kuchni nad garnkiem bigosu/pierogów/gołąbków i szykowała dom na święta/przyjazd gości z daleka/imieniny. Biegała po swoim mieszkanku, co rusz spoglądała na telewizor z kolejną powtórką serialu i zasiadała tylko na chwilkę, na papieroska.
U matki te słowa wypowiadane były zawsze w tygodniu, po 22 czy 23, gdy wyczerpana wracała po pracy, ściągała obuwie z obcasem i przebierała się w dres. Ledwo widząc na oczy, siadała przy kuchennym stole z książką, szklanką whisky i paczką fajek. To było tych kilka godzin, które miała dla siebie, w których nie dzwonił służbowy telefon, a reszta domowników właściwie kładła się już spać.
Dzieli mnie od nich 41 i 20 lat różnicy, a mimo to pewnymi schematami jestem przesiąknięta jak gąbka. Zdumiewa mnie czasem, gdy złapię się w pozie lub geście, który znam z matki (nawet teraz, pisząc te słowa, siedzę jak ona, z jedną nogą podkurczoną ze stopą pod tyłkiem, a drugą ugiętą z kolanem przy brodzie).
Umordowana bywam i ja. Umordowana bywam w dni z nadmiarem wrażeń – takich dni nie lubię. Gdy wypadnie nagłe spotkanie, na które nie miałam czasu nastawić się psychicznie. Gdy auto znowu zacznie szwankować. Gdy w pracy pójdzie coś zupełnie wbrew moim założeniom. Wtedy sztywnieją mi barki, pęka mi głowa, żołądek kurczy się do wielkości orzeszka włoskiego, a całe ciało zaczyna się, jak w chorobie, dziwnie pocić i łuszczyć. Bo bardzo nie lubię, jak ktoś mi moją rutynę zaburza, jak mi się ją brutalnie morduje. To wtedy ja jestem właśnie umordowana.
Swego czasu zaczęłam zwracać uwagę na aspekty życia, które mnie denerwują, rozstrajają, wyczerpują. Dla większej satysfakcji własnej, zaczęłam reagować – tam, gdzie mogłam, zmieniałam albo unikałam; tam, gdzie nie mogłam – olewałam, puszczałam mimo oczu, uszu. I jest mi lepiej.
Jesteśmy w tej Polsce nader sfrustrowani. Powodów do złości jest bez liku, poważnie. Wystarczy włączyć serwis informacyjny, a gwarantuję, że dla każdego znajdzie się coś, co go wkurwi. Można więc mediów w ogóle nie włączać, nie czytać, nie słuchać. Ale powody do nerwów znajdą się same – w innych ludziach, w urządzeniach, w pracy, w pogodzie. Coś zawsze może być nie tak. Zawsze będziemy mieli coś, na co można ponarzekać, do czego się przypierdolić. Tak już mamy. My, Polacy. Naród martyrów, nieskończonych cierpiętników, którym tylko na chwilę jest lżej i lepiej, gdy innym jest gorzej, gdy sąsiada krzyż jest cięższy do niesienia. Niech żyje schadenfreude!
Chcesz lepiej sypiać? Schudnąć? Mieć ładniejszą cerę? Dzieci grzeczniejsze? Męża szczęśliwszego?
Mam prostą radę – nie denerwujmy się tak.
Bawmy się życiem. Grajmy w tę grę pełni entuzjazmu i ciekawości, co przyniesie następna runda. Nie unośmy się tak, bo złość piękności szkodzi. Wrzućmy na luz. Pozwólmy tej pani z call center przedstawić nieswoją ofertę, a potem grzecznie jej podziękujmy i życzmy miłego dnia. Dajmy politykom przestrzeń do skakania sobie do gardeł – my i tak nie mamy dla nich znaczenia poza wyborami. Czytajmy książki i gazety, oglądajmy filmy i seriale, słuchamy muzyki, chadzajmy do teatru. Bądźmy ludźmi dla innych, żeby stać się nimi dla siebie.
Może dzięki temu nasze dzieci nie poznają hasła "umordowana".
___
photo: unsplash.com
___
photo: unsplash.com
Komentarze
Prześlij komentarz