Związkowcy.

Coraz częściej o związkach myślimy w kategoriach projektów, które mają swoje cele i etapy. Kiedy zaczęliśmy pracować nad związkami i czy takie podejście nie odebrało im ich uroku?
Pierwsze centra z tzw. konsultacjami małżeńskimi ruszyły w latach 20. XX wieku w Niemczech. Kto uważnie słuchał na lekcjach historii, ten pamięta, jakie nurty ideologiczne przyświecały ówczesnym przywódcom. Kto pamięta, ten nie zdziwi się faktem, że celem tamtych konsultacji nie było rozwiązywanie problemów między małżonkami, ale zapewnienie narodowi niemieckiemu kontynuacji "czystej rasy"; omawiane tematy wiązały się więc przede wszystkim z kontrolowanym rozmnażaniem. I choć w latach 50. rozpoczęły się terapie małżeńskie podobne do tych, które znamy dziś, jeszcze przez wiele lat, praktycznie do końca XX wieku, ewentualne problemy między małżonkami omawiane były w zaufanym gronie rodziny, przyjaciół czy w społeczności religijnej. To zresztą do dziś praktykowane jest w ten sposób mniej rozwiniętych częściach świata, dlatego można by możliwość korzystania z usług profesjonalistów uznać za odzwierciedlenie stopnia zaawansowania danej społeczności.

Blisko 100 lat temu Niemcy dostrzegli w terapii małżeńskiej korzyści dla swojego państwa. Dawało im to poczucie kontroli nad przyszłością swojego narodu, a jednocześnie rodzina była i jest dla władzy cenniejsza niż samotna jednostka, bo rodzina – jak nazwa wskazuje – rodzi nowe. W XX wieku to nowe oznaczało rosnącą liczebność państwa i jednostki gotowe do walki na wojnie; dziś oznacza rosnącą moc produkcyjną i nabywczą. Im więcej ludzi, tym więcej interakcji – tym więcej podatków i większe wpływy do budżetu państwa. Dlatego dla władzy korzystnym jest walczyć o rodzinę. A same problemy między małżonkami i chęć ludzi do ich rozwiązywania była niejako by-produktem skrupulatnie planowanej polityki.

Dołóżmy do tego silną potrzebę osiągnięć jednostki, zrodzoną w Ameryce i definiującą zachodnią kulturę, a nietrudno będzie na związki patrzeć jako projekty. Być może ta potrzeba rozwoju zawodowego i osobistego przełożyła się na nasze podejście do związków? Będąc coraz bardziej świadomymi swojej wartości i możliwości, stajemy się coraz bardziej wyzwoleni – nie tylko w sferze zawodowej.
















Do obiegu weszło pojęcie "relationship goals" ("cele związku"), którym na samym Instagramie otagowano prawie 5,5 miliona zdjęć! Ponad 5 milionów razy ludzie pomyśleli o swoim związku w kategorii jakichś celów! Czy jeśli nie mamy mapy celów naszego związku to przestajemy być związkiem udanym albo pełnowartościowym? Czym są te kolejne etapy i jak je określić? Każdy wchodzi w relację z innym bagażem doświadczeń, więc rozwój każdej relacji jest zjawiskiem unikatowym. Boom na #relationshipgoals budzi moje obawy… Czy za chwilę trendem staną się coroczne ewaluacje partnerów? Oceniam twoje umiejętności sprzątania domu na 5... Podobno na Facebooku swego czasu była nawet opcja, by dla związków tworzyć fanpage'a. Czy byłby to jeden z #relationshipgoals?

Przez rosnącą modę na coachów, a kiedyś psychoanalityków, na popularności zdobywają też analityczne sesje dotyczące wszystkiego, co się da – włącznie z emocjami. Ale do czego taka analiza prowadzi, jeśli nie do poszukiwania możliwych problemów, obszarów do naprawy? Czy warto się nad tym zastanawiać? Czy warto szukać mankamentów? Gdy zaczniemy drążyć, na pewno znajdziemy rysę na szkle, a im bardziej będziemy się jej przyglądać tym większa i wyraźniejsza będzie się ona wydawać.

Mówię o tym dlatego, że w przeciwieństwie do starszych pokoleń, dziś takie pytania stawiamy sobie coraz śmielej. Jednocześnie, wcale nie jesteśmy nastawieni na skrupulatne rozwiązywanie możliwych problemów – to wymaga nakładów sił, czasu, cierpliwości i empatii. Nas nie uczono cierpliwości i empatii – nas uczono, że jak coś się zepsuje i minął okres gwarancji to trzeba wybrać nowe. Kiedy ostatni raz zszyliście dziurę w skarpecie zamiast kupować nową parę? Mentalność współczesnego człowieka nastawiona jest na dobra łatwo zbywalne. Co za tym idzie, gdy wynajdujemy sobie problemy, a czasem "powody, aby się rozstać", wcale niekoniecznie umiemy je naprawić. Ich wypatrywanie może być więc zgubą dla związku... Zupełnie tak samo, jak coraz częściej zmieniamy pracę, tak coraz łatwiej jest nam zakończyć coś, co nie jest idealne – a przecież powinno być, bo to pokazują nam media, gwiazdy i influenserzy.

Coraz odważniej domagamy się zaspokajania swoich potrzeb, ale czy zawsze umiemy określić, czy to są jeszcze nasze potrzeby, czy może kreowane przez otoczenie? Trochę jak z gadżetami: co z tego, że nasz smartfon działa bez zarzutu, gdy właśnie wychodzi nowy model – taki fajny i ładny.

Błędne koło. Chcemy budować coś prawdziwego i trwałego, a jednocześnie wątpimy w stan fundamentów. Jak w bajce o 3 świnkach: można szybko i byle było, ale nie dziwmy się, jeśli przy pierwszym podmuchu ta słomiana konstrukcja polegnie.

Może zamiast bawić się w #relationshipgoals i chwalić się osiągnięciami swoich relacji, po prostu cieszmy się wspólnymi chwilami? Nie publikujmy ich wszystkich na portalach społecznościowych, co uzewnętrznia to, co powinno definiować intymność. Zamiast tracić czas na obrzucanie się pretensjami, doceńmy, że jest ktoś, kogo tymi pretensjami mogłybyśmy obrzucać, gdyby to miało jakiś sens. I pamiętajmy, by odpowiedzieć sobie na pytanie, czy te pretensje zbudują, czy może zrujnują?

Nie mówię tu o związkach toksycznych, patologicznych, które zazwyczaj nie mają możliwości naprawy i trzeba je kończyć. Mówię o normalnych sytuacjach, normalnych związkach, w których nie stosuje się przemocy fizycznej ani psychicznej. Czasem nasze wygórowane oczekiwania i nasze próżne ego przysłaniają wartość tego, co mamy, dlatego starajmy się to doceniać zamiast usilnie poszukiwać obszarów do naprawy.

_____
photo: unsplash.com

Komentarze

Popularne