Mylenialsi.

Mówią o nas pokolenie IKEA, milenialsi, generacja Y. Pokolenie klapek i iPodów. Badają nas i klasyfikują dalej: są tu NEETs, są różne plemiona. Jesteśmy wyjątkowi jak jednorożce.


Od dziecka walczymy o swoją wyjątkowość, ważność i oryginalność. Dobieramy się w kasty o podobnych wartościach, perspektywach, a potem patrzymy po swoich rówieśnikach i zaczynamy dzielić ich kategoriami.

"Ja się z nimi nie dogadam, oni mają inne priorytety"
"Wyszalałam w liceum i teraz mi się nie chce chodzić na imprezy"
"Ona jest w moim wieku i już ma dziecko; najlepsze lata życia spędzi w pieluchach"

Swoje potrzeby mieliśmy zaspokajać z łatwością – mieliśmy mieć lepiej niż poprzednie pokolenia. Wystarczyło się dobrze uczyć, trzymać reguł, być grzecznym i posłusznym, ale też mieć i umieć wyrazić własne zdanie. Mogliśmy się uczyć języków, wyjeżdżać na tematyczne obozy sportowe i artystyczne. Nie wystarczyło być sobą, bo sobą mógł być każdy – żeby zostać kimś trzeba było najpierw wymyślić, kim zostać się chce, a pomimo braku ograniczeń, pomysł miało niewielu.

Razem z kapitalizmem powitaliśmy nowy rodzaj klasyfikacji. Nie miało znaczenia kim była Twoja rodzina ani gdzie mieszkasz – istotne było, co masz na sobie, czym się bawisz, czego słuchasz i co oglądasz. Mieliśmy móc wszyscy startować z tego samego poziomu. Ale gdy wszyscy zostaliśmy przede wszystkim konsumentami stało się jasne, że jedni mają w portfelu rodziców więcej niż inni. Czasy naszego dzieciństwa przypominały wywar, który dopiero zaczyna bulgotać – z czasem temperatura rosła, specyfik bardziej wrzał aż w końcu zaczął kipieć.

Przejedliśmy się tym dobrostanem zanim zaczęliśmy sami na niego pracować.

Nie brak nam odwagi do podejmowania wyzwań, możliwości są nieograniczone, a zamiast problemów widzimy szanse. Jesteśmy zdeterminowani i pewni siebie; znamy przecież swoją wartość.

A jednak ciężko nam zawalczyć o siebie. Cieżko określić, ile chcemy zarabiać, co chcemy robić, gdzie widzimy się za parę lat. Czy naprawdę nie obawiamy się, że pracując na czarno i nie odkładając na emeryturę możemy być spokojni o swoją jesień życia? Kto się nami zajmie, gdy będziemy starzy, jeśli nie chcemy zostawać rodzicami? Co przekażemy swoim dzieciom, jeśli jednak chcemy je mieć? Czy my sami w ogóle przestaliśmy nimi być?

44% młodych nadal mieszka z rodzicami, których ponad połowa wspiera finansowo swoje dorosłe potomstwo. A przecież mieliśmy mieć łatwiej, lepiej. Bezrobocie niby 8%, ale wśród młodych 3 razy tyle. Ciężko nam dostać pracę, gdy zatrudniają starsi, bo ciężko nam się z nimi dogadać – nie rozumieją nas, nie kumają, dlaczego komuś zależy na karcie Multisport. Mamy inne potrzeby i wizje świata i jeśli mamy pracować za 1300 to wolimy nie pracować wcale. A przecież mieliśmy mieć łatwiej. Jak pracy nie ma to wyjeżdżamy na Zachód – zupełnie jak nasi rodzice te 20 czy 30 lat temu. A przecież z nami miało już być inaczej.

Gdzie leży problem?
Skoro przykład zwykle idzie z góry, patrzę ku szczytom – na najwyższe kierownictwo naszej władzy. Patrzę, co robią i planują. Programiści, przedstawiciele branży IT, jednego z najszybciej rozwijających się przemysłów straszą, że jeśli zmiany w podatkach przejdą, oni wyjadą. Z drugiej strony, rząd ma wspierać startupy i te inicjatywy mają oceniać już nie urzędnicy, ale eksperci. Z jeszcze innej strony, brakuje u nas systemu wspierającego biznes, a bez wsparcia nauki przez biznes nie ma rozwoju.

Rząd daje rybkę zamiast dać wędkę, a już na pewno nie tłumaczy nikomu, jak działa wędka i jak zbudować ją sobie samemu. Pewnie dlatego, że rząd sam tego nie wie.

Czy warto się w ogóle milenialsami przejmować? Jesteśmy przecież bandą dupków, którzy potrafią otwarcie określić, czego chcą, choć jeszcze jesteśmy zbyt młodzi, aby poświadczyć, że swoje plany umiemy realizować. Jesteśmy inni niż poprzednie pokolenia również w ujęciu konsumenckim – my już nie potrzebujemy posiadać fizycznie; my potrzebujemy narzędzi dostępu do świata i informacji.

To dlatego taką popularność zdobywają abonenckie programy – Spotify, Netflix. Nie potrzebujemy już kupować na własność płyt z muzyką czy filmem, ale chcemy mieć do nich nieograniczony dostęp. Nie potrzebujemy też posiadać na własność mieszkania – ale chcemy mieć gdzie mieszkać. Nie potrzebne nam auto, skoro zawsze możemy zamówić Ubera.

Skoro nie gonimy za posiadaniem przedmiotów (gadżety są tu narzędziem dostępu do informacji; dziś nie pragniemy posiadać rzeczy dla samego faktu ich posiadania), dokąd zmierzamy w swoich życiach? Co jest dla nas ważne, na czym powinniśmy się skupić projektując przyszłość naszego społeczeństwa?

Nasze pokolenie pokazało siłę internetu. Pokazało świadomego konsumenta. Napędzamy gospodarki, usprawniamy komunikację. Dzięki temu, pośrednio, unikamy wojen – coraz rzadziej wartość państwa pochodzi z jej dóbr naturalnych, a coraz częściej z wiedzy i osiągnięć jego obywateli, więc ktoś chcący podbić jakieś zamożne rozwinięte państwo w starym stylu bardzo by się zdziwił, że jego wartość leży dziś gdzie indziej.

Myślimy i czujemy inaczej.

Choć powoli, zmiany i tak się dzieją. Nie zatrzymamy ich. Mam nadzieję, że za kilka lat, gdy stołki zajmą ludzie młodsi, ze wspomnieniami i wrażliwością podobnymi do mojej i moich rówieśników, sytuacja w Polsce będzie dobra. Chciałabym wychowywać dzieci w kraju, w którym nie muszę się martwić o ich przyszłość, edukację, zdrowie i bezpieczeństwo. Chciałabym, aby moje dzieci nie musiały mierzyć się z tymi samymi problemami, co moje pokolenie. Chciałabym nie musieć zastanawiać się nad emigracją.

Żeby to było możliwe, każdy z nas musi uświadomić sobie swoją rolę w społeczeństwie. Choć jednostkowo niewiele zdziałamy, w grupie leży siła. Przy kolejnych wyborach podejmujmy decyzje racjonalnie, sięgając w dalszą przyszłość niż najbliższych kilka miesięcy. Analizujmy konsekwencje obietnic przedwyborczych i nie dajmy się zwodzić, że nas na 500+ stać, gdy żyjemy ze świadomością, że nie wystarczy na nasze emerytury. A jeśli dzieci przyzwyczaimy do myśli, że Państwo jest od dawania, to kto będzie potrafił dać temu Państwu?

Komentarze

Popularne