Płacz w pracy.
Ile różnych charakterów, tyle sposobów radzenia sobie ze stresem. Niektórzy mają ochotę wywrócić biurko do góry nogami, po innych spływa to jak po kaczce. A łzy w pracy? To nie tabu, widziałam to wiele razy – koleżance puszczają nerwy, oczy zaczynają się szklić, a za chwilę nastąpi wybuch.
To zwykle konsekwencja zachowania, a raczej wypowiedzi kogoś "po drugiej stronie", kto wydaje się wyższy w hierarchii współpracy, czyli klient albo przełożony (ktoś, kto wydaje się mieć nad nami przewagę). To zwykle słowa, które uderzają w czuły punkt, poczucie własnej wartości albo kompetencje. Te łzy to mieszanka smutku i złości – wyraz bezradności, który może z zewnątrz wyglądać na objaw słabości, co tylko potęguje rozpacz, która obezwładnia roztrzęsioną płaczkę i kryzys narasta…
Co robić, gdy sytuacja zawodowa doprowadza Cię do łez?
Może puścić wodze łez i dać się ponieść emocjom? W końcu płacz oczyszcza i ostatecznie uspokaja – pomaga wyładować energię, która narasta w ciele w związku z przeżywanymi emocjami, a przecież łzy to emocje. Pokazywanie ich światu sprawa, że czujesz się bardziej szczera i autentyczna wobec innych i siebie (przecież nie zawsze muszą iść w ślad za przykrym doznaniem – wielu ludzi płacze ze wzruszenia, ze szczęścia). Płacz – ten niechciany, który adresuje się słowami "nie płacz już" – pomaga też zrozumieć, że gdzieś leży problem, ale i coś osiągnąć, np. zwrócić czyjąś uwagę na ten problem. Dzieci od urodzenia wiedzą, że płacz przyciąga uwagę matki – dzięki temu mogą komunikować swoje potrzeby, gdy nie potrafią jeszcze mówić czy pokazywać. Płaczą więc, gdy są głodne, senne, zdenerwowane – płaczą, gdy coś przeżywają lub czegoś potrzebują i wiedza ta jest zakorzeniona w podświadomości dorosłego człowieka; tak działają ludzie. Ale później jedni ludzie zakazują innym ludziom płakać (chłopcom powtarza się np. "tylko baby beczą, a chłopaki nie płaczą", dlatego mężczyznom trudniej jest ronić łzy), a płacz uznaje się kulturowo za coś niepożądanego.
Jak reagujesz na widok płaczących ludzi? Chcesz ich pocieszyć, ulżyć im? Ciekawi Cię powód, dla którego płaczą? Czy starasz się odwracać wzrok i ignorować ten wyraz czyichś emocji? Czy w ogóle jesteśmy gotowi akceptować różne emocje, nie tylko w innych, ale i w sobie?
Napiszę o tym jeszcze, bo teraz buduję niepotrzebną dygresję.
Czy widząc płaczącego mężczyznę uznasz go za słabego? Wrażliwego? A może pomyślisz, że jest tak pewny siebie i świadom swojej wartości, że nie obawia się łez? Czy uznasz go za nieudacznika, który "beczy jak baba"?
Częściej płaczą kobiety – także w środowiskach pracy. To żadna nowość. Kobietom na łzy się pozwala, choć i dziewczynki dostają w dzieciństwie przekaz "przestań płakać" i też lekko nie mają. Nadal – płacz powoduje pewne zaburzenie komfortu, zaburza pewne reguły. A przecież płacz nie jest publiczną masturbacją, nie godzi w niczyje wartości, nie świadczy o braku szacunku dla innych.
O czym właściwie świadczy płacz?
Dlaczego płacz innych stawia nas w niewygodnej sytuacji?
Dlaczego staramy się, same będąc na skraju wybuchu, jednak powstrzymać łzy?
Dlaczego umówiliśmy się, jako ludzie, że nie przystoi płakać w pracy?
Dlaczego emocje uznaje się za przeszkodę w karierze?
Dlaczego wmawia się ludziom, że nie powinni okazywać emocji w relacjach zawodowych?
Uznaje się, że kobiety są bardziej emocjonalne. Ale czy nie jest to wynik wychowania, w którym mężczyzn krytykuje się za okazywanie emocji? Przecież rodząc się, bez względu na płeć, płaczemy wszyscy tak samo, w tym samym celu.
A potem dorastamy i mówią, że kobiety są bardziej emocjonalne, co jest przeszkodą w karierze, bo generalnie umawiamy się, żeby emocji nie okazywać.
Jasne, negatywne nastawienie do ludzi mogłoby przeszkadzać – jawne okazywanie niechęci do kolegi czy koleżanki z pracy, do klienta albo podwykonawcy na pewno odbiłoby się na relacji, a tym samym na efektach pracy.
Ale z drugiej strony, jeśli kogoś lubimy, jeśli mamy z nim chemię, dogadujemy się niemal bez słów – nie staramy się tego ukrywać tak, jak czynimy to z emocjami "negatywnymi". A przecież pozytywna relacja między dwojgiem pracowników też może rodzić konflikty, gdy np. osoba trzecia poczuje się nielubiana, niedoceniana. Emocje jednych mogą rodzić emocje u innych, którzy wydawaliby się zupełnie z sytuacją niezwiązani. Ale znów – dygresja, inny wątek, który poruszę kiedy indziej.
W tym poście pada wiele znaków zapytania.
To dlatego, że sama nie wiem, co myśleć o płaczu w pracy.
Pamiętam kilka przypadków, gdy ostre słowa w słuchawce telefonu czy po drugiej stronie stołu podnosiły mi ciśnienie. Gdyby nie charakter danej relacji, nie pozwoliłabym sobie na sprowadzanie mojej osoby do poziomu śmiecia i odpowiedziałabym równie piekącym jadem tyle że – hej, ja mogłabym stracić pracę. Odpowiadać boleśnie to ja potrafię, wystarczy spytać kogokolwiek, z kim wdałam się w kłótnię czy awanturę. Wygrałabym to, gdybym stanęła do walki, tyle że ta walka od początku nie była fair, bo do tamtego (to byli zwykle mężczyźni) nie wypadało tak odpowiadać – klient nasz pan (a szef to przecież taki klient wewnętrzny).
Rozumiem przyczynek takiego podejścia i choć nie zawsze się z tym zgadzam, umiem to tolerować. Zwykle po ostrych słowach doczekiwałam się przeprosin i wiem, że przepraszający zwykle musiał się na nie zdobyć – słowo "przepraszam" też wymaga pewnego przełamania się, nawet jeśli to zwykły przejaw kultury osobistej czy próba zamaskowania niestabilności emocjonalnej. Przeprosiny bywają wyzwaniem równie intensywnym, co płacz, szczególnie dla kogoś, komu łatwo przychodzi wylewanie na innych wiadra pomyj, ale ich późniejsze sprzątanie już niekoniecznie.
Nie mówię, że gdy nas opluwają mamy udawać, że sobie pływamy w basenie.
Nie możemy pozwalać innym nas obrażać – nie tylko ze względu na poczucie własnej wartości, ale i ze względu na przyszłą relację. Konflikty między ludźmi często bywają testem, sprawdzaniem, gdzie leży granica. Próbą udowodnienia sobie, gdzie i kim jestem, a kim jest ten ktoś po drugiej stronie. Może bywają próbą dowartościowania się kosztem innych. Ale czy chcesz, żeby traktowali Cię jak wycieraczkę do ubłoconych butów? Pewnie, że nie!
Z sytuacji kryzysowych można wyjść dyplomatycznie. Powinnyśmy więc tak je rozpatrywać. Łatwiej jest przecież przestrzegać już obowiązujących zasad niż tworzyć je na nowo, wcześniej obalając status quo przez zwinne coup d'etat.
Powinnyśmy być ponad te sytuacje, w których się nas obraża. Rzadko zresztą chodzi o nas. Zwykle w ogóle nie chodzi o nas! Nie bierzmy tego do siebie, przymykajmy uszy na cięty język i kiwajmy głową, powiedzmy na końcu "przykro mi, że tak uważasz, ale <tu wstaw rozsądną i pozbawioną ładunku ofensywnego argumentację, dlaczego twój rozmówca jest błędzie>".
Wiecie dlaczego? Bo to są emocje. Kiedy ktoś startuje do Ciebie z tekstami podważającymi Twoje poczucie wartości, Twoje kompetencje, to dlatego, że napędzają go emocje. Deal with it. But deal with it wisely. Nie daj się zbić z tropu myśląc sobie "a nie dam gnojowi tej satysfakcji", a potem zaserwuj mu zimną, analityczną i totalnie nieemocjonalną dawkę pożywnych informacji, dzięki którym Twoje będzie na górze.
Albo rozpłacz się i pozwól emocjom wypływać z Twojego wnętrza, uwolnij się od tego, oczyść.
Albo nie rób nic, przyjmij to na klatę, przytakuj i wracaj dalej robić swoje, nieco dusząc w sobie rosnącą frustrację, bo emocjom w końcu trzeba dać ujście – możesz to zrobić na treningu bokserskim.
Cokolwiek postanowisz, pamiętaj o konsekwencjach.
PS: Czasem każdy powinien sobie zdrowo popłakać. Na rozluźnienie tematu – Dane Cook i jego stand-up (mam nadzieję, że akurat tych żartów nikomu nie ukradł ;)) poświęcony beczeniu do woli.
To zwykle konsekwencja zachowania, a raczej wypowiedzi kogoś "po drugiej stronie", kto wydaje się wyższy w hierarchii współpracy, czyli klient albo przełożony (ktoś, kto wydaje się mieć nad nami przewagę). To zwykle słowa, które uderzają w czuły punkt, poczucie własnej wartości albo kompetencje. Te łzy to mieszanka smutku i złości – wyraz bezradności, który może z zewnątrz wyglądać na objaw słabości, co tylko potęguje rozpacz, która obezwładnia roztrzęsioną płaczkę i kryzys narasta…
Co robić, gdy sytuacja zawodowa doprowadza Cię do łez?
Może puścić wodze łez i dać się ponieść emocjom? W końcu płacz oczyszcza i ostatecznie uspokaja – pomaga wyładować energię, która narasta w ciele w związku z przeżywanymi emocjami, a przecież łzy to emocje. Pokazywanie ich światu sprawa, że czujesz się bardziej szczera i autentyczna wobec innych i siebie (przecież nie zawsze muszą iść w ślad za przykrym doznaniem – wielu ludzi płacze ze wzruszenia, ze szczęścia). Płacz – ten niechciany, który adresuje się słowami "nie płacz już" – pomaga też zrozumieć, że gdzieś leży problem, ale i coś osiągnąć, np. zwrócić czyjąś uwagę na ten problem. Dzieci od urodzenia wiedzą, że płacz przyciąga uwagę matki – dzięki temu mogą komunikować swoje potrzeby, gdy nie potrafią jeszcze mówić czy pokazywać. Płaczą więc, gdy są głodne, senne, zdenerwowane – płaczą, gdy coś przeżywają lub czegoś potrzebują i wiedza ta jest zakorzeniona w podświadomości dorosłego człowieka; tak działają ludzie. Ale później jedni ludzie zakazują innym ludziom płakać (chłopcom powtarza się np. "tylko baby beczą, a chłopaki nie płaczą", dlatego mężczyznom trudniej jest ronić łzy), a płacz uznaje się kulturowo za coś niepożądanego.
Jak reagujesz na widok płaczących ludzi? Chcesz ich pocieszyć, ulżyć im? Ciekawi Cię powód, dla którego płaczą? Czy starasz się odwracać wzrok i ignorować ten wyraz czyichś emocji? Czy w ogóle jesteśmy gotowi akceptować różne emocje, nie tylko w innych, ale i w sobie?
Napiszę o tym jeszcze, bo teraz buduję niepotrzebną dygresję.
Czy widząc płaczącego mężczyznę uznasz go za słabego? Wrażliwego? A może pomyślisz, że jest tak pewny siebie i świadom swojej wartości, że nie obawia się łez? Czy uznasz go za nieudacznika, który "beczy jak baba"?
Częściej płaczą kobiety – także w środowiskach pracy. To żadna nowość. Kobietom na łzy się pozwala, choć i dziewczynki dostają w dzieciństwie przekaz "przestań płakać" i też lekko nie mają. Nadal – płacz powoduje pewne zaburzenie komfortu, zaburza pewne reguły. A przecież płacz nie jest publiczną masturbacją, nie godzi w niczyje wartości, nie świadczy o braku szacunku dla innych.
O czym właściwie świadczy płacz?
Dlaczego płacz innych stawia nas w niewygodnej sytuacji?
Dlaczego staramy się, same będąc na skraju wybuchu, jednak powstrzymać łzy?
Dlaczego umówiliśmy się, jako ludzie, że nie przystoi płakać w pracy?
Dlaczego emocje uznaje się za przeszkodę w karierze?
Dlaczego wmawia się ludziom, że nie powinni okazywać emocji w relacjach zawodowych?
Uznaje się, że kobiety są bardziej emocjonalne. Ale czy nie jest to wynik wychowania, w którym mężczyzn krytykuje się za okazywanie emocji? Przecież rodząc się, bez względu na płeć, płaczemy wszyscy tak samo, w tym samym celu.
A potem dorastamy i mówią, że kobiety są bardziej emocjonalne, co jest przeszkodą w karierze, bo generalnie umawiamy się, żeby emocji nie okazywać.
Jasne, negatywne nastawienie do ludzi mogłoby przeszkadzać – jawne okazywanie niechęci do kolegi czy koleżanki z pracy, do klienta albo podwykonawcy na pewno odbiłoby się na relacji, a tym samym na efektach pracy.
Ale z drugiej strony, jeśli kogoś lubimy, jeśli mamy z nim chemię, dogadujemy się niemal bez słów – nie staramy się tego ukrywać tak, jak czynimy to z emocjami "negatywnymi". A przecież pozytywna relacja między dwojgiem pracowników też może rodzić konflikty, gdy np. osoba trzecia poczuje się nielubiana, niedoceniana. Emocje jednych mogą rodzić emocje u innych, którzy wydawaliby się zupełnie z sytuacją niezwiązani. Ale znów – dygresja, inny wątek, który poruszę kiedy indziej.
W tym poście pada wiele znaków zapytania.
To dlatego, że sama nie wiem, co myśleć o płaczu w pracy.
Pamiętam kilka przypadków, gdy ostre słowa w słuchawce telefonu czy po drugiej stronie stołu podnosiły mi ciśnienie. Gdyby nie charakter danej relacji, nie pozwoliłabym sobie na sprowadzanie mojej osoby do poziomu śmiecia i odpowiedziałabym równie piekącym jadem tyle że – hej, ja mogłabym stracić pracę. Odpowiadać boleśnie to ja potrafię, wystarczy spytać kogokolwiek, z kim wdałam się w kłótnię czy awanturę. Wygrałabym to, gdybym stanęła do walki, tyle że ta walka od początku nie była fair, bo do tamtego (to byli zwykle mężczyźni) nie wypadało tak odpowiadać – klient nasz pan (a szef to przecież taki klient wewnętrzny).
Rozumiem przyczynek takiego podejścia i choć nie zawsze się z tym zgadzam, umiem to tolerować. Zwykle po ostrych słowach doczekiwałam się przeprosin i wiem, że przepraszający zwykle musiał się na nie zdobyć – słowo "przepraszam" też wymaga pewnego przełamania się, nawet jeśli to zwykły przejaw kultury osobistej czy próba zamaskowania niestabilności emocjonalnej. Przeprosiny bywają wyzwaniem równie intensywnym, co płacz, szczególnie dla kogoś, komu łatwo przychodzi wylewanie na innych wiadra pomyj, ale ich późniejsze sprzątanie już niekoniecznie.
Nie mówię, że gdy nas opluwają mamy udawać, że sobie pływamy w basenie.
Nie możemy pozwalać innym nas obrażać – nie tylko ze względu na poczucie własnej wartości, ale i ze względu na przyszłą relację. Konflikty między ludźmi często bywają testem, sprawdzaniem, gdzie leży granica. Próbą udowodnienia sobie, gdzie i kim jestem, a kim jest ten ktoś po drugiej stronie. Może bywają próbą dowartościowania się kosztem innych. Ale czy chcesz, żeby traktowali Cię jak wycieraczkę do ubłoconych butów? Pewnie, że nie!
Z sytuacji kryzysowych można wyjść dyplomatycznie. Powinnyśmy więc tak je rozpatrywać. Łatwiej jest przecież przestrzegać już obowiązujących zasad niż tworzyć je na nowo, wcześniej obalając status quo przez zwinne coup d'etat.
Powinnyśmy być ponad te sytuacje, w których się nas obraża. Rzadko zresztą chodzi o nas. Zwykle w ogóle nie chodzi o nas! Nie bierzmy tego do siebie, przymykajmy uszy na cięty język i kiwajmy głową, powiedzmy na końcu "przykro mi, że tak uważasz, ale <tu wstaw rozsądną i pozbawioną ładunku ofensywnego argumentację, dlaczego twój rozmówca jest błędzie>".
Wiecie dlaczego? Bo to są emocje. Kiedy ktoś startuje do Ciebie z tekstami podważającymi Twoje poczucie wartości, Twoje kompetencje, to dlatego, że napędzają go emocje. Deal with it. But deal with it wisely. Nie daj się zbić z tropu myśląc sobie "a nie dam gnojowi tej satysfakcji", a potem zaserwuj mu zimną, analityczną i totalnie nieemocjonalną dawkę pożywnych informacji, dzięki którym Twoje będzie na górze.
Albo rozpłacz się i pozwól emocjom wypływać z Twojego wnętrza, uwolnij się od tego, oczyść.
Albo nie rób nic, przyjmij to na klatę, przytakuj i wracaj dalej robić swoje, nieco dusząc w sobie rosnącą frustrację, bo emocjom w końcu trzeba dać ujście – możesz to zrobić na treningu bokserskim.
Cokolwiek postanowisz, pamiętaj o konsekwencjach.
PS: Czasem każdy powinien sobie zdrowo popłakać. Na rozluźnienie tematu – Dane Cook i jego stand-up (mam nadzieję, że akurat tych żartów nikomu nie ukradł ;)) poświęcony beczeniu do woli.
Komentarze
Prześlij komentarz