To, co jest pomiędzy nami.
Oglądałam ostatnio Netflixowy serial "Master of None", gdzie w drugim odcinku pt. "Parents" przedstawione są relacje dorosłych już dzieci ze swoimi rodzicami – w tym przypadku imigrantami z Indii i Tajwanu, którzy przybyli do USA na przełomie lat 80-90, żeby ich dzieciom żyło się lepiej. Na razie pomijam wątek trudu i harówki, jaką rodzice podjęli ku lepszej przyszłości swojego potomstwa, bo zaciekawiła mnie kwestia "związku z rodzicami" – na wzór związków partnerskich.
Czy to, jaką relację w dorosłym życiu zbudujemy ze swoimi rodzicami, wpływa na nasze oczekiwania względem relacji z innymi?
Dziś od rodziców dzieli mnie 400 km, co oznacza, że widujemy się rzadko i relacje musimy podtrzymywać innymi metodami. Nierozmawiający ze sobą rodzice po rozwodzie oznaczają też dla dziecka mnożenie komunikatów – to ma swoje minusy, ale ma i plusy (dostaję zawsze zupełnie odmienny, niezależny feedback, a jeśli oboje odpowiadają na moje pytanie tak samo to wiem, że powinnam wybrać tak, jak mi radzą).
Czy to, jaką relację w dorosłym życiu zbudujemy ze swoimi rodzicami, wpływa na nasze oczekiwania względem relacji z innymi?
Dziś od rodziców dzieli mnie 400 km, co oznacza, że widujemy się rzadko i relacje musimy podtrzymywać innymi metodami. Nierozmawiający ze sobą rodzice po rozwodzie oznaczają też dla dziecka mnożenie komunikatów – to ma swoje minusy, ale ma i plusy (dostaję zawsze zupełnie odmienny, niezależny feedback, a jeśli oboje odpowiadają na moje pytanie tak samo to wiem, że powinnam wybrać tak, jak mi radzą).
Przez lata z ojcem budowaliśmy silną więź, więc kilka dni bez kontaktu zaczyna nas oboje niepokoić. Mimo to nigdy nie narzucamy sobie niczego i wystarczy nam wymiana kilku esemesów, żebyśmy na bieżąco wiedzieli, co u nas. To działa, bo i ja i papster lubimy pisać i nie uważamy go za mniej emocjonalne niż rozmowa telefoniczna. Takie rozwiązanie jest więc i wygodne, i efektywne. Raz w tygodniu lub nieco rzadziej do siebie dzwonimy, zwykle gdy papster wraca z delegacji i w aucie jest mu smutno samotnie albo w weekendy.
Za to mama… To jest bezpardonowe telefonowanie. Przez wiele miesięcy prosiłam, aby nie dzwoniła w godzinach 9-17, gdy jestem w pracy i jestem zajęta. Myślicie, że zrozumiała przekaz? Dzwoniła nadal, tylko rzadziej. Zwykle poruszane przez nią tematy mogły poczekać na koniec dnia, ale mama dzwoniła, żeby wypełnić sobie czas, gdy nie miała nic innego do roboty. Ja to wiedziałam i to mnie najbardziej denerwowało – tak, jakby nie potrafiła uszanować moich obowiązków.
Moi rodzice to kompletnie różne charaktery. Mama jest raczej inwazyjna, a papstera cechuje większa roztropność i szacunek do drugiego człowieka – jakby nie patrzeć, dziś obydwoje jesteśmy dorosłymi ludźmi, więc tak też powinniśmy się wzajemnie traktować. Myślę, że to charakter relacji, jakie mam ze swoimi rodzicami wpłynął na moje oczekiwania względem związków z innymi ludźmi – nie tylko mężem, ale i przyjaciółmi czy współpracownikami.
Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że jako rodzina nie jesteśmy szczególnie zżyci; nie spędzamy ze sobą świąt, a na moim ślubie nie było nikogo z rodziny ani mojej, ani mojego męża. Ale wydaje mi się, że od tych uwarunkowanych kulturowo tradycji dla nas ważniejsza jest relacja na stopie emocjonalnej, którą tworzy między innymi aspekt informacyjny. Wszyscy w kręgu rodzinnym potrzebujemy wiedzieć, czy wszystko u nas w porządku. Jest więc niepisana zasada meldowania się, gdy docieramy na miejsce podróży, opowiadania o sukcesach zawodowych czy dzielenia się codziennymi zwykłymi kłopotami.
Co ciekawe, nieczęsto oczekujemy od siebie szczególnego angażowania i rzeczowego wsparcia – najczęściej wystarczy nam podzielić się swoimi przemyśleniami, być wysłuchanym. Każdy z nas jest niezależną jednostką, podejmującą samodzielne decyzje i działania. Nie odpowiada nam poczucie bycia od kogoś uzależnionym, bo to narusza nasze wartości suwerenności – pewnie dlatego nie jestem w stanie ograniczyć się do siedzenia w domu na garnuszku męża.
Ze względu na przestrzeń, jaką dawaliśmy sobie w rodzinie, dziś podobnych cech oczekuję od relacji z innymi ludźmi. Gdy mój mąż wyjeżdża na drugi koniec świata bywa, że przez 2 tygodnie nie słyszę jego głosu – ale jesteśmy w stałym kontakcie przez smsy. Nie silimy się na wspólne czynności w domu – odpowiada nam, że każde zajmuje się swoimi sprawami obok tego drugiego. Mimo to zawsze jest jakiś wspólny mianownik. To dość częsty widok u nas, że Szanowny rysuje albo gra, ja szydełkuję, kot śpi obok, a w telewizji leci serial albo program, który obydwoje nas angażuje.
To dobrze oddaje nasze wspólne życie w ogóle. Na przykład, mamy wspólne konto, ale każde z nas posiada też własne, do którego tylko on czy ona ma dostęp. Opracowaliśmy dla siebie idealny system finansowania gospodarstwa domowego – wszystkie zarobione pieniądze dzielimy na pół, zostawiając sobie na użytek własny pierwszą część, a drugą przelewając na wspólny rachunek. W pracy działamy tak samo – każdy ma swoją pracę, ale wspólnie tworzymy ZONTI creative, gdzie rysujemy i piszemy i czasem na tym zarabiamy. Nasze pasje też dzielą się i łączą w pewnych obszarach. Dzięki temu zarówno rozwijamy swoje indywidualne tożsamości, jak i wspólną tożsamość – tożsamość rodziny, którą tworzymy.
Te cechy są dla mnie ogromnie istotne. Nie jestem w stanie się zaangażować w jakąkolwiek relację, jeśli druga strona napiera na mnie lub narusza pewne zasady (bardzo przeszkadzały mi w pewnej pracy sprzed lat telefony od szefa po godzinie 18:00). Nie lubię też poczucia, że ktoś za bardzo na mnie polega albo za dużo ode mnie oczekuje. Lubię pomagać, ale nie cierpię pasożytów. Lubię jasne reguły gry i schematy. Lubię, jeśli druga strona szanuje moje zasady, które dość bezpośrednio komunikuję.
W moim słowniku zażyła relacja nie oznacza stałego kontaktu z bliskimi. Silne więzi tworzę na zasadzie przestrzeni i powietrza między sobą a drugą stroną. Moi przyjaciele muszą mieć swoje własne kręgi przyjaciół i zainteresowań, które dla samych siebie niezależnie realizują. W pracy potrzebuję niezależności i swobody działania, pozostając w gotowości do brania odpowiedzialności. W małżeństwie zależy mi na symultanicznym rozwoju osobistym, jak i umacnianiu związku. Wierzę, że te dwa bieguny wpływają na siebie na zasadzie systemów, trochę jak balans między pracą i odpoczynkiem. Trzeba zachować zdrowy umiar :)
Jestem ciekawa, jak to wszystko się zmieni, gdy kiedyś zostanę matką.
Komentarze
Prześlij komentarz