Jesień to czy depresja?

Utarło się przekonanie, że jesienią wzrasta liczba samobójców. To bujda na resorach, bo statystyki bezdyskusyjnie wskazują na późną wiosnę i początki lata jako szczyt odbierania sobie życia. To jakby jesiennej chandrze dawać szansę odejść do rozkwitu flory, a potem, gdy mimo upływu czasu rany nie zostają uleczone, delikwent jednak odpuszcza. Co się zatem dzieje, że jesienią odechciewa się wszystkiego, wszystkich i w ogóle jest… depresyjnie?

Możemy to zwalać na brak słońca przez wszechobecne chmury, brak świeżych lokalnie zbieranych warzyw i owoców, krótszy dzień i dłuższą noc, zimno, wiatr, deszcz i pluchę. Ale latem narzekamy na upały, wiosną na alergie, a zimą na śliską nawierzchnię. Zimą dzień jest przecież jeszcze krótszy, a mimo to depresyjnie jest właśnie jesienią.

Mam takiego przyjaciela. Jest gejem. Dzięki temu nie ma problemu z okazywaniem swoich wewnętrznych rozterek i nie muszę wokół niego skakać, żeby wiedzieć, co się dzieje. Ten mój przyjaciel od lat cierpi na sezonową depresję. Kończyło się lato, zachodziło ostatnie wakacyjne słońce, przyjaciel chował się w czarnych swetrach, pod kołdrą, w narkotycznym uniesieniu. Tak mijały mu tygodnie do marca, kwietnia, a okolice świąt bożego narodzenia i nowego roku wyszywane były nićmi emocjonalnej niestabilności.

Pytam go więc ostatnio, czy sezon depresyjny już uważa za rozpoczęty. Ku memu zdziwieniu – wręcz przeciwnie! Przyjaciel znalazł wreszcie pracę, w której czuje się dobrze, ma obok kogoś, z kim te długie jesienne wieczory mu mijają i miewa się świetnie! Być może wcześniej brakowało w jego życiu sensu, który w tym roku rozwija się na wielu polach. Ale też notorycznie właśnie jesienią porzucał dotychczasowe stanowiska uznając, że to nie to. Teraz widocznie znalazł brakujące elementy i zespolił je w rytm nadający czynom znaczenie.

A co z ludźmi, którzy na co dzień dostrzegają "po co", a później nagle przestają wiedzieć "jak"?
To Nietsche powiedział, że jak człowiek widzi sens życia to zniesie jego wszystkie odsłony.

Praca to dość powszechna droga ucieczki przed jesienną depresją. Szkoda tylko, że wszystkie, jak jeden mąż, uskarżamy się na brak energii, chroniczne zmęczenie i otępienie. Szkoda, że najwięcej siły mamy nocą, gdy powinnyśmy kłaść się spać. Mówimy więc sobie – no to idę na sporty, naładuję się endorfinami. (Pomijam, jak łatwo się przeziębić przez nieumiejętne uprawianie sportów jesienią i zimą.)

Okazuje się jednak, że wcale nam się nie chce tych sportów uprawiać, że motywacji kompletnie brak. Szukamy więc innego źródła – dieta. Dużo warzyw i owoców, suplementy, witaminy, woda. Kupujemy jarmuż, pijemy zielone koktajle, zmuszamy się do 5 posiłków dziennie. Dawka witaminy D – 1200% normy. I wszystko to na nic – chandra jak była, tak jest i ma się świetnie, w przeciwieństwie do nas.

Mówią nam, że solarium wtedy dobrze robi, bo nie dość, że rozgrzewa to i opali. Mnie to nie przekona – przysmażanie skóry mnie nie dotyczy. W niektórych klinikach dermatologicznych oferują fototerapię białym światłem – ale to jest wydatek, nie każdego stać. Wakacje w ciepłych krajach też najtańsze jednak nie są. Jednak w tych poszukiwaniach ratunku jest nadzieja, bo przecież szukając pomocy nadal widzimy sens! Ofiary depresji są tego pierwiastka pozbawione, co genialnie obrazuje "Melancholia" Larsa von Triera (dopiero za 3. razem dotarło do mnie psychicznie, nie pod wpływem recenzji i komentarzy, że ten film opowiada o stanie, w jakim znajduje się chory na depresję).

Więc może nasze dołki i smuteczki są sezonowym zaburzeniem, które minie? Za chwilę, po święcie zmarłych i 11. listopada, przestrzeń miejską wypełnią atrybuty świat. Większości ludzi kojarzą się z czymś pozytywnym, więc pewnie depresje przeminą. Potem będziemy już żegnać stary rok i witać nowy – pytanie tylko, czy z nadzieją czy niechęcią?

Szare chmury wypełniają okna naszego mieszkania. Poranne podnoszenie rolet nieznacznie wpuszcza do sypialni więcej światła. Zapach cynamonu dorzucanego do herbat, deserów, gulaszów delikatnie ociepla atmosferę w domu.

Może niepotrzebnie tak się szamoczemy. Może jesień to czas, w którym organizm każe nam zwolnić, żebyśmy mogły dostrzec rzeczy inne niż praca, sporty. Może rzucanie w nas depresyjnymi stanami ma nas skłonić do spojrzenia wgłąb siebie i odpowiedzenia sobie na pytanie, czy to co robię i kim jestem mnie uszczęśliwia? Czym jest dla mnie szczęście? Jak ja sama je definiuję, nie zważając na uwarunkowania kulturowe? Zupełnie, jak robił to mój przyjaciel, który pod wpływem chwili gotów był wyrzucić wszystko do kosza i zacząć od nowa. Dziś jesienna depresja jest dla niego wspomnieniem – oby nim pozostała.

Komentarze

Popularne