Kupiliśmy robota.

Kupiliśmy iRobot Roomba, co sam odkurza i nie spada ze schodów. Dokładniej mówiąc, robota kupiła mama, lecz rodzinnie uznaliśmy to za aktywność grupową, chyba dlatego, że każdy chciał móc powiedzieć "kupiliśmy robota" wpisując w ten obraz i swoją osobę.



W niedługim czasie Roomba stał się dla nas czymś w rodzaju domowego zwierzątka. Nawet odbyliśmy z bratem taką rozmowę, żeby ustalić Roombowy gatunek – kot to czy pies? Ono ma taką miotełkę, którą zamiata paproszki i nam się ta miotełka skojarzyła z merdającym psim ogonem. Lecz ma też Roomba jakieś AI z suwerennością i w tej wersji jeszcze nie słucha komend głosowych (czekamy na to bardzo), więc ostatecznie uznaliśmy robota za 3-ego domowego kota.

Każdego dnia Roomba "budzi się" o 9:00 i zaczyna swą podróż po parterowej posadzce. Rzadko udaje się jemu/jej bezpiecznie powrócić do stacji dokującej, bo zwykle utyka pod kanapą. Wtedy damskim głosem domaga się uratowania z opresji i ponownego włączenia do pracy. Gdy to mnie przychodzi skurczybyka spod kanap wyciągać, uznaję że "już popracowane" i odstawiam Roombę "do karmienia", czyli do stacji dokującej.

Mama kupiła ten sprzęt, aby nie przejmować się cyklicznym odkurzaniem, które w domowych ludzko-kocich warunkach oznacza cykle co 2 dni. Robot miał więc być sposobem na oszczędność czasu. Okazało się jednak, że czas i tak nam upływa, z tym że zamiast odkurzać, jak zahipnotyzowani patrzymy na odkurzającą za nas Roombę.

Robot okazał się też testem na nasze stadne instynkty. Nikt z nas nie zaufał producentowi w kwestii niespadania Roomby ze schodów, więc każdy chciał sam to zweryfikować. Kolejno włączaliśmy Roombę na piętrze czekając aż zbliży się do krawędzi podłogi, by wtedy zrywać się do chwytania go/jej nim będzie za późno. Każdy miał wizję spadającej plastikowej obudowy, która roztrzaskuje się na setki kawałków odkrywając przemysłowe wnętrzności robota. Więc zrywaliśmy się instynktownie tak, jak byśmy się zrywali ratując zawczasu małe dziecko, choć robot udowadniał nam, że z piętra na pewno nie spadnie. W końcu byliśmy tym uważaniem na niego/nią tak wyczerpani psychicznie, że uznaliśmy: jeśli spadnie, pretensje będziemy wysyłać pod adresem producenta. Przecież obiecali nam, że nie spadnie.

Choć nasze koty nigdy nie wsiadły w stroju rekina na Roombę, a robot bywa kapryśny (to gdzieś utknie, to zadławi się kablem, to zapełni zbiornik na brud, to wciągnie firankę), angażując go do prac domowych zaprosiliśmy do domu przyszłość. Pewnie takie myśli towarzyszą ludzkości od czasu wynalezienie ognia, przez telefon, po telewizję, a w końcu internet, ale dla mnie pierwszy raz technologia stała się tak bliska i namacalna.

Gdy już się oswoisz z jeżdżącym wokół, obijającym się o Twoje krzesło samoorganizującym kołem, nachodzi Cię taka myśl, że oto przyszłość sprząta Ci na chacie, a Ty i tak przejmujesz się tymi samymi problemami społeczno-politycznymi, co 10 lat temu. Gdzie tu sens, gdzie logika? Może to właśnie one zatkały teraz naszą Roombę.

Komentarze

  1. Myślę, ze najbliżej Roombie do mojej starej. Też ciągle chodziła i zamiatała. Punktualnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja stara, jak widać, wolała kupić robota, bo nigdy jej do porządków nie było po drodze ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne