Poszłam do wróżki. Oto co z tego wynikło.
Niedawno minął rok od kiedy postanowiłam wybrać się do wróżki. Od tamtego momentu dużo się zmieniło w moim życiu. Czy naprawdę szukałam w kartach odpowiedzi na swoje pytania? Czy przepowiednie się sprawdziły? Czy moje życie stało się dzięki temu lepsze? Czy tarot sprawił, że moje życie osiągnęło punkt, w którym jest obecnie?
Zacznę od kwestii motywatora mojej decyzji, którym był powód łączący pewnie większość ludzi decydujących się na ezo-usługi: pogubienie emocjonalne i psychiczne, brak stabilnego gruntu pod nogami i perspektyw na przyszłość zmieszały się z desperacką potrzebą odpowiedzi. Do tego wrodzona ciekawość – chciałam na własnej skórze przekonać się, na czym to polega i dlaczego nadal tyle ludzi korzysta z usług wróżek (ten rynek wart jest ok. 2 mld PLN! a ponad połowa Polaków deklaruje, że wierzy we wróżby).
Moja wszelka przygoda z ezoteryką poprzedzająca spotkanie z wróżką ograniczała się do wróżb andrzejkowych, czyli głównie przelewanie wosku, który dziwnym trafem nigdy nie przypominał niczego więcej jak zdeformowanego kosmity. Na spadające gwiazdy, monety rzucane do fontann czy znalezioną na policzku rzęsę zawsze reagowałam raczej pragmatycznie niż życzeniowo. Można by więc powiedzieć, że nie było mi po drodze od sfery magicznej.
Okoliczności, w których nadarzyła się okazja, żeby próg tajemniczości przekroczyć też pewnie nie były specjalnie wyjątkowe – chwilę wcześniej na horyzoncie pojawiła się Pani Marta, z której usług korzysta od lat przyjaciółka matki, więc i matka wybrała się z ciekawości na tarota. Jej wrażenia były dość obrazowe i opowiadała o wszystkim z zapartym tchem, co w pewnym stopniu i mnie zaciekawiło, ale wtedy nie miałam żadnych potrzeb ani interesu w odkrywaniu swojej przyszłości. A później, kilka tygodni później, kiedy pogubiłam się jak dziecko we mgle Pani Marta przyszła mi do głowy szybciej niż psycholog. Szybko umówiłyśmy się na wizytę i tak w połowie sierpnia byłam w drodze pod granicę z Niemcami, gdzie Pani Marta mieszka.
Nie wiedziałam, czego się po tym spotkaniu spodziewać. Jasne, chciałam wiedzieć, co czeka mnie w przyszłości, ale w myślach nie potrafiłam uformować konkretnych treści swoich pytań. Ku memu zdziwieniu – niewiele musiałam mówić. Pierwsze minuty z Panią Martą przypominały raczej monolog – ona mówiła, ja słuchałam. Trafiała w punkt, przytaczała wątki, o których nie mogła wiedzieć wcześniej; nie było szans, żeby matka zdradziła jej cokolwiek, bo sama o wielu rzeczach nie miała pojęcia. Choć na tym etapie spotkania wszystko sprowadzało się raczej do przeszłości niż przyszłości, byłam pod ogromnym wrażeniem. Wypowiedzi Pani Marty już wtedy uświadomiły mi wiele spraw związanych z życiem osób w moim otoczeniu, które powodowały ówczesne status quo.
A później przyszedł moment na zadawanie pytań o przyszłość. Ponieważ miałam dość jasno określone pragnienia i oczekiwania wobec tego, co ma nadejść, a tarot nie dawał jasnych odpowiedzi, za namową Pani Marty zdecydowałam się wspomóc nieco swój los – zaplanowałyśmy odprawianie magicznych rytuałów mających wpłynąć na przebieg wydarzeń. Polegały na odmawianiu inwokacji, paleniu odpowiednich świec i kilku związanych z tym czynnościach. To robiłam już później, w zaciszu własnego domu przy odpowiednich fazach księżyca itd.
Czy wierzyłam, że przyniesie to efekt? Skoro to robiłam to na pewno coś we mnie przemawiało za słusznością działań. Na pewno życzyłam sobie wtedy spełnienia moich próśb, ale czy byłam przekonana o skuteczności tych rytuałów? Raczej nie do końca. Nigdy nie uwierzyłam w chrześcijańskiego boga mimo tradycji, kultury i wielu lat z lekcjami religii w tle, mimo chrztu, komunii świętej, bierzmowania, wielu mszy i pasterek, uczestniczeniu w spotkaniach scholi i nauki gry na gitarze pod okiem naprawdę świętojebliwej koleżanki. Nie drgnęło mną w obliczu chrześcijańskiego boga to i te pogańskie motywy ciężko było mi przyjąć za "prawdziwe".
Rządziła mną raczej ciekawość. Chciałam w to wierzyć, mówiłam że wierzę, ale sama ideologia… Widzicie, jestem dość racjonalną i rzeczową osobą. Wielu zarzuca mi bycie robotem pozbawionym emocji przy podejmowaniu decyzji. Więc być może to chwilowe załamanie emocjonalne, które zamydliło mi oczy i pozbawiło umiejętności trzeźwego myślenia sprawiło, że stałam się bardziej podatna na tak abstrakcyjne ruchy. De facto, do sekt najczęściej wstępują osoby pogubione, poszukujące sensu. One są najbardziej narażone na wpływ takich komun, bo nimi najłatwiej jest manipulować. Zastanawia mnie tylko, czemu wtedy bliżej mi było do ezoteryki niż nauk psychologicznych. Te odnalazłam dopiero w kolejnym kroku.
W toku wydarzeń magicznych i odprawiania rytuałów te moje prośby zdążyły ulec zmianie. Rację niesie powiedzenie "be careful what you wish for" – w pewnym momencie chciałam juz czegoś zupełnie innego. Z biegiem czasu zaczęłam budzić się z letargu i zaczynałam stawać z powrotem na nogi. Założenie tego bloga na pewno przyczyniło się do mojego powrotu do "zdrowia". W efekcie uświadomiłam sobie fakty, przeanalizowałam je, podjęłam decyzje i działania prowadzącego do scenariusza zgoła odmiennego od tego, o który prosiłam paląc świece i wymawiając niezrozumiałe dla mnie łacińskie hasła.
Nie wiem, na ile te rytuały, mimo mojego sceptycznego podejścia, przyniosły efekt, ale do dziś mam wrażenie, że coś tam we wszechświecie jednak zmieniły. Psychicznie nie mogłam się uwolnić od pewnych myśli przez dość długi czas. Zgodnie z zasadą "lecz się tym, czym się zatrułeś" moje metody odcinania się również angażowały "magię", choć tym razem była ona czysto symboliczna. Przecinanie więzi od toksycznych ludzi wykonywane symbolicznym gestem nie jest jednak tym samym, co palenie świec i zakopywanie pozostałego wosku pod konkretnym gatunkiem drzewa.
Do Pani Marty wracałam jeszcze 3 razy, w okresach 3-miesięcznych (podobno częściej nie wolno tarota stawiać). Pojechałam przed pierwszą wizytą do Warszawy, przed podjęciem ważnych decyzji i przed daleką podróżą mojego obecnego męża. Ostatni raz byłam u niej w czerwcu, kilka tygodni przed swoim ślubem. Od kiedy stanęłam na nogi traktuję Panią Martę raczej jako zapewnienie, że moje plany zmierzają w dobrym kierunku. Ona sama śmieje się pełna zdziwienia, po co do niej przychodzę, jeśli wynik tarota tylko potwierdza moje przypuszczenia. Dla mnie to potwierdzenie, że trzeźwe myślenie i racjonalna ocena rzeczywistości jest słuszna nawet w rozdaniach kart. To ja odpowiadam za swoje życie, nie jakaś magia. Dlatego zamiast marzeń wolę plany, bo w ich rozumieniu to ja pociągam za sznurki. Podsumowuje to cytat z Seneki:
SZCZĘŚCIE JEST WTEDY, GDY GOTOWOŚĆ SPOTYKA SIĘ Z SZANSĄ
Bardziej pragmatycznie już się nie da.
Co więc wyszło z mojej relacji z wróżką? Na pewno chwilowe uśmierzenie bólu emocjonalnego i psychicznego. Choć dopiero rozmowy z psychologiem, gdzie to mi były zadawane pytania, uświadomiły mi rzeczowo, gdzie popełniam błędy – na pewno świat ezoteryki wniósł do mojego życia trochę więcej koloru. Choć nie jestem przekonana o swojej wierze w magię, nadal przekonuje mnie wiele terminów związanych z energią, karmą – na pewno gdzieś w nich zaszyte są tendencje i myślenie przyczynowe, ale forma ich prezentowania jest ciekawą odskocznią od rozkładania życia na elementy pierwsze, jak to zwykle robię.
Jeśli zastanawiasz się nad skorzystaniem z usług wróżki – idź. Możesz na tym stracić czas i pieniądze, ale możesz zyskać nową lekcję. Możesz też dodać sobie nieco rozrywki i animuszu w życiu, bo przygoda na pewno nudną nie jest.
Co do samych przepowiedni – myślę, że ponad połowa moich rozdań tarota znalazła odzwierciedlenie w przyszłych wydarzeniach. Kilka było kompletnie nietrafionych. Cóż, żadna metoda nie jest doskonała.
Zacznę od kwestii motywatora mojej decyzji, którym był powód łączący pewnie większość ludzi decydujących się na ezo-usługi: pogubienie emocjonalne i psychiczne, brak stabilnego gruntu pod nogami i perspektyw na przyszłość zmieszały się z desperacką potrzebą odpowiedzi. Do tego wrodzona ciekawość – chciałam na własnej skórze przekonać się, na czym to polega i dlaczego nadal tyle ludzi korzysta z usług wróżek (ten rynek wart jest ok. 2 mld PLN! a ponad połowa Polaków deklaruje, że wierzy we wróżby).
Moja wszelka przygoda z ezoteryką poprzedzająca spotkanie z wróżką ograniczała się do wróżb andrzejkowych, czyli głównie przelewanie wosku, który dziwnym trafem nigdy nie przypominał niczego więcej jak zdeformowanego kosmity. Na spadające gwiazdy, monety rzucane do fontann czy znalezioną na policzku rzęsę zawsze reagowałam raczej pragmatycznie niż życzeniowo. Można by więc powiedzieć, że nie było mi po drodze od sfery magicznej.
Okoliczności, w których nadarzyła się okazja, żeby próg tajemniczości przekroczyć też pewnie nie były specjalnie wyjątkowe – chwilę wcześniej na horyzoncie pojawiła się Pani Marta, z której usług korzysta od lat przyjaciółka matki, więc i matka wybrała się z ciekawości na tarota. Jej wrażenia były dość obrazowe i opowiadała o wszystkim z zapartym tchem, co w pewnym stopniu i mnie zaciekawiło, ale wtedy nie miałam żadnych potrzeb ani interesu w odkrywaniu swojej przyszłości. A później, kilka tygodni później, kiedy pogubiłam się jak dziecko we mgle Pani Marta przyszła mi do głowy szybciej niż psycholog. Szybko umówiłyśmy się na wizytę i tak w połowie sierpnia byłam w drodze pod granicę z Niemcami, gdzie Pani Marta mieszka.
Nie wiedziałam, czego się po tym spotkaniu spodziewać. Jasne, chciałam wiedzieć, co czeka mnie w przyszłości, ale w myślach nie potrafiłam uformować konkretnych treści swoich pytań. Ku memu zdziwieniu – niewiele musiałam mówić. Pierwsze minuty z Panią Martą przypominały raczej monolog – ona mówiła, ja słuchałam. Trafiała w punkt, przytaczała wątki, o których nie mogła wiedzieć wcześniej; nie było szans, żeby matka zdradziła jej cokolwiek, bo sama o wielu rzeczach nie miała pojęcia. Choć na tym etapie spotkania wszystko sprowadzało się raczej do przeszłości niż przyszłości, byłam pod ogromnym wrażeniem. Wypowiedzi Pani Marty już wtedy uświadomiły mi wiele spraw związanych z życiem osób w moim otoczeniu, które powodowały ówczesne status quo.
A później przyszedł moment na zadawanie pytań o przyszłość. Ponieważ miałam dość jasno określone pragnienia i oczekiwania wobec tego, co ma nadejść, a tarot nie dawał jasnych odpowiedzi, za namową Pani Marty zdecydowałam się wspomóc nieco swój los – zaplanowałyśmy odprawianie magicznych rytuałów mających wpłynąć na przebieg wydarzeń. Polegały na odmawianiu inwokacji, paleniu odpowiednich świec i kilku związanych z tym czynnościach. To robiłam już później, w zaciszu własnego domu przy odpowiednich fazach księżyca itd.
Czy wierzyłam, że przyniesie to efekt? Skoro to robiłam to na pewno coś we mnie przemawiało za słusznością działań. Na pewno życzyłam sobie wtedy spełnienia moich próśb, ale czy byłam przekonana o skuteczności tych rytuałów? Raczej nie do końca. Nigdy nie uwierzyłam w chrześcijańskiego boga mimo tradycji, kultury i wielu lat z lekcjami religii w tle, mimo chrztu, komunii świętej, bierzmowania, wielu mszy i pasterek, uczestniczeniu w spotkaniach scholi i nauki gry na gitarze pod okiem naprawdę świętojebliwej koleżanki. Nie drgnęło mną w obliczu chrześcijańskiego boga to i te pogańskie motywy ciężko było mi przyjąć za "prawdziwe".
Rządziła mną raczej ciekawość. Chciałam w to wierzyć, mówiłam że wierzę, ale sama ideologia… Widzicie, jestem dość racjonalną i rzeczową osobą. Wielu zarzuca mi bycie robotem pozbawionym emocji przy podejmowaniu decyzji. Więc być może to chwilowe załamanie emocjonalne, które zamydliło mi oczy i pozbawiło umiejętności trzeźwego myślenia sprawiło, że stałam się bardziej podatna na tak abstrakcyjne ruchy. De facto, do sekt najczęściej wstępują osoby pogubione, poszukujące sensu. One są najbardziej narażone na wpływ takich komun, bo nimi najłatwiej jest manipulować. Zastanawia mnie tylko, czemu wtedy bliżej mi było do ezoteryki niż nauk psychologicznych. Te odnalazłam dopiero w kolejnym kroku.
W toku wydarzeń magicznych i odprawiania rytuałów te moje prośby zdążyły ulec zmianie. Rację niesie powiedzenie "be careful what you wish for" – w pewnym momencie chciałam juz czegoś zupełnie innego. Z biegiem czasu zaczęłam budzić się z letargu i zaczynałam stawać z powrotem na nogi. Założenie tego bloga na pewno przyczyniło się do mojego powrotu do "zdrowia". W efekcie uświadomiłam sobie fakty, przeanalizowałam je, podjęłam decyzje i działania prowadzącego do scenariusza zgoła odmiennego od tego, o który prosiłam paląc świece i wymawiając niezrozumiałe dla mnie łacińskie hasła.
Nie wiem, na ile te rytuały, mimo mojego sceptycznego podejścia, przyniosły efekt, ale do dziś mam wrażenie, że coś tam we wszechświecie jednak zmieniły. Psychicznie nie mogłam się uwolnić od pewnych myśli przez dość długi czas. Zgodnie z zasadą "lecz się tym, czym się zatrułeś" moje metody odcinania się również angażowały "magię", choć tym razem była ona czysto symboliczna. Przecinanie więzi od toksycznych ludzi wykonywane symbolicznym gestem nie jest jednak tym samym, co palenie świec i zakopywanie pozostałego wosku pod konkretnym gatunkiem drzewa.
Do Pani Marty wracałam jeszcze 3 razy, w okresach 3-miesięcznych (podobno częściej nie wolno tarota stawiać). Pojechałam przed pierwszą wizytą do Warszawy, przed podjęciem ważnych decyzji i przed daleką podróżą mojego obecnego męża. Ostatni raz byłam u niej w czerwcu, kilka tygodni przed swoim ślubem. Od kiedy stanęłam na nogi traktuję Panią Martę raczej jako zapewnienie, że moje plany zmierzają w dobrym kierunku. Ona sama śmieje się pełna zdziwienia, po co do niej przychodzę, jeśli wynik tarota tylko potwierdza moje przypuszczenia. Dla mnie to potwierdzenie, że trzeźwe myślenie i racjonalna ocena rzeczywistości jest słuszna nawet w rozdaniach kart. To ja odpowiadam za swoje życie, nie jakaś magia. Dlatego zamiast marzeń wolę plany, bo w ich rozumieniu to ja pociągam za sznurki. Podsumowuje to cytat z Seneki:
SZCZĘŚCIE JEST WTEDY, GDY GOTOWOŚĆ SPOTYKA SIĘ Z SZANSĄ
Bardziej pragmatycznie już się nie da.
Co więc wyszło z mojej relacji z wróżką? Na pewno chwilowe uśmierzenie bólu emocjonalnego i psychicznego. Choć dopiero rozmowy z psychologiem, gdzie to mi były zadawane pytania, uświadomiły mi rzeczowo, gdzie popełniam błędy – na pewno świat ezoteryki wniósł do mojego życia trochę więcej koloru. Choć nie jestem przekonana o swojej wierze w magię, nadal przekonuje mnie wiele terminów związanych z energią, karmą – na pewno gdzieś w nich zaszyte są tendencje i myślenie przyczynowe, ale forma ich prezentowania jest ciekawą odskocznią od rozkładania życia na elementy pierwsze, jak to zwykle robię.
Jeśli zastanawiasz się nad skorzystaniem z usług wróżki – idź. Możesz na tym stracić czas i pieniądze, ale możesz zyskać nową lekcję. Możesz też dodać sobie nieco rozrywki i animuszu w życiu, bo przygoda na pewno nudną nie jest.
Co do samych przepowiedni – myślę, że ponad połowa moich rozdań tarota znalazła odzwierciedlenie w przyszłych wydarzeniach. Kilka było kompletnie nietrafionych. Cóż, żadna metoda nie jest doskonała.
Komentarze
Prześlij komentarz