Ślub.

Niecałe 3 tygodnie temu, w czwartek, w Dzień Ojca, o godzinie 14:00 w Urzędzie Stanu Cywilnego we Wrocławiu wzięliśmy ślub. Był to najmniejszy ślub, o jakim można by pomyśleć.

O wydarzeniu, nim do niego doszło, wiedziało niewiele osób. Nie trzymaliśmy tego w jakiejś tajemnicy – gdyby ktoś spytał nas o plany, na pewno otwarcie powiedzielibyśmy jemu czy jej o wchodzeniu na kolejny etap naszego związku. Ale jednocześnie uznaliśmy, że nie ma co afiszować się z tym na lewo i prawo, tym bardziej że zdecydowaliśmy się na najbardziej pragmatyczne możliwe rozwiązania, bo…




1. Ślub to ceremonia przede wszystkim dwojga ludzi.
W polskiej kulturze przyjmuje się, że ślub jest rytuałem przejścia, zmiany, którą uwiarygadnia się społecznie, którą czyni się oficjalną. Jednak ciotki, wujowie i kuzyni z piątej wody po kisielu nie są częścią naszej codziennej społeczności – dlaczego więc mieliby uczestniczyć w naszym ślubie? Dlaczego miałabym stroić się dla kogoś, by mnie później oceniał (omówmy się – na ślubach ciągle ktoś kogoś ocenia)? Dlaczego miałabym szukać dla tłumów ludzi jakiegoś domu weselnego czy hotelu, serwować im dania, lać wódkę i czekać na prezenty? Dlaczego, właściwie?

2. Nie obchodzi nas, co ludzie powiedzą.
Gdybyśmy przejmowali się tym, co inni o nas sądzą, pewnie dziś nie bylibyśmy razem. Pewnie dziś nie bylibyśmy po ślubie. Przez 9 lat z różnymi przerwami stworzyliśmy coś, co tylko my dwoje naprawdę znamy. To, co widać na zewnątrz, co inni o tym sądzą – naprawdę nie ma znaczenia.

3. Nie lubimy kłamstwa i obłudy.
Uważamy, że organizowanie wesel w pałacach, robienie sobie sesji zdjęciowych na tle ruin zamków i wydawanie 100 tyś. PLN na właściwie jeden dzień jest kłamstwem. Przecież wszyscy wiecie, że te pary młode wcale nie mieszkają w zamkach i na codzień nie stać ich na takie stroje. Razem z moim mężem od zawsze walczymy o swoją wyjątkowość i autentyczność; to najtrudniejsze, o co można w życiu walczyć. Twoje "ja" jest jednocześnie największym skarbem, ale i przywarą, jaką dysponujesz. Pozwala Ci osiągać, ale i prowadzi do strat. Wolimy gorzką i niewygodną prawdę niż sztuczność. Dlatego nie udawaliśmy tego dnia nikogo, kim nie jesteśmy na codzień. Dlatego nie zamówiliśmy mi fryzjera ani makijażystki. Braliśmy się dokładnie takimi, jacy jesteśmy dla siebie każdego dnia. Bo skoro i tak nie obchodzi nas, co inni powiedzą nie chcieliśmy okłamywać siebie wzajemnie.

4. Ten dzień jest wyjątkowy, nawet jeśli nie wydasz na niego 100 tyś. PLN.
Być może wcale nie chodzi o pieniądze, ale to jest dla mnie powód do dumy, że cała "impreza" kosztowała nas jakieś 3 tysiące. Nie musieliśmy zaciskać pasa, nie musieliśmy pożyczać od nikogo pieniędzy. Problemem było raczej wygospodarowanie czasu na załatwienie formalności. Ubrania zamówiliśmy przez internet. Obrączki zrobiliśmy u znajomego złotnika. Do ślubu zawiózł nas mój tato. Fotografem była moja przyjaciółka, która nas zna i wiedziała, co chcemy przekazać zdjęciami. Obiad ze świadkami i fotografem zjedliśmy w naszej ukochanej wrocławskiej La Maddalenie. Torcik był prosty i zamówiony u znajomych cukierników-freelancerów. Pan młody musiał tylko znaleźć chwilkę czasu między powrotem z USA a samym ślubem, by znaleźć i kupić dodatki.

5. Ten dzień jest stresujący, nawet jeśli nie planujesz zrobić z niego wielkiego wydarzenia.
I co z tego, że na całym ślubie było nas 5 osób (my, świadkowie i fotograf), jeśli i tak nerwy zżerały mnie od kilku dni wcześniej. Bałam się, czy na pewno dopilnowaliśmy wszystkich formalności, czy wszystko będzie w porządku. Czy zdążymy na czas, czy mamy wszystko, co potrzeba. Nawet przy tak niewielkim ślubie można się nieźle zestresować.

6. Chodzi o to, aby całe nasze wspólne życie było wyjątkowe, a nie tylko ten jeden dzień.
Może to egzaltacja, ale wydaje mi się, że im huczniejsze wesele, tym mniej trwałe późniejsze małżeństwo. Nam zależało, aby sformalizować związek, bo chcieliśmy poczuć się bardziej rodziną. To niby tylko papier i dwa kółka do noszenia na palcach, ale jednak coś one zmieniają. Dla nas ślub był jak statement, że chcemy ze sobą być i tworzyć. To większe prawa, ale i obowiązki. To odważny krok, ale u nas – bardzo przemyślany. Kto czytał ten blog wcześniej wie, ile musiało się wydarzyć, by do tego dnia doszło. Może ta historia nie była tak spektakularna, jak Carrie Bradshaw i Mr. Big, ale na pewno była i jest naszą historią.

7. Ślub to manifest tego, kim jesteś.
Nie podważamy istoty tego dnia. Nigdy nie powiedzieliśmy, że ślub nie ma znaczenia. Gdybyśmy przyjęli taką postawę – nie decydowalibyśmy się na niego. Dla nas ślub był manifestem tego, kim jesteśmy. Tego, jak patrzymy na związek, rodzinę, pieniądze, zdanie innych, samoświadomość. Dla nas był manifestem tego, że nie ugniemy się pod presją tradycji. Ze względu na toksyczne relacje w naszych rodzinach, nie zaprosiliśmy ich członków na nasz ślub, bo nie chcieliśmy udawać, że jest w porządku, kiedy nie jest. Ze względu na ulotność dóbr materialnych, nie inwestowaliśmy w ten ślub (jedynymi ludźmi, którzy rzeczywiście inwestują w swoje ślub są osoby na codzień pracujące w branży ślubnej i tylko one). Ze względu na własne postrzeganie tego dnia, wolne od naleciałości kulturowych, zrobiliśmy to po swojemu.

Zrobiliśmy to po swojemu, tak jak każdego dnia żyjemy. Szukamy własnych ścieżek, przecieramy własne szlaki. Podążając już wyznaczoną drogą możesz tylko dojść tam, gdzie już ktoś przed Tobą doszedł. Nas to nie interesuje, nas to nie motywuje. We wszystkim, co robimy, chcemy być sobą, bo tylko wtedy jesteśmy wyjątkowi. Tylko w ten sposób możemy zachować i pielęgnować to coś, co czyni nas, kim jesteśmy.

Komentarze

Popularne