Wygląd jednak ma znaczenie.
W tym tygodniu odbyłam kilka ważnych spotkań. Postanowiłam pobawić się nieco swoim wizerunkiem, by sprawdzić jak bardzo wpływa on na postrzeganie mnie przez otoczenie. Wpływ wyglądu pozostaje dla mnie kwestią kontrowersyjną – jak łatwo jest zmanipulować ludźmi, sprawić wrażenie osoby o wiele zamożniejszej, inteligentniejszej czy piękniejszej niż jest się naprawdę? Bardzo łatwo.
Przy okazji tworzenia nowego claimu dla bloga (Silna Babka nie mieszka w szafie), doszłam do wniosku, że moja złość na szafiarstwo nie wynika z niechęci do ładnego wyglądu, ale raczej z faktu, że na wszystkich tych poświęconych aparycji blogach wygląd jest celem samym w sobie. I to mnie denerwuje, ale i martwi. To oglądają młode kobiety, takie wartości są im wpajane. Nie ważne kim jesteś, jak się wysławiasz, co masz w głowie – ważne, by wyglądać modnie. Przeraża mnie pokolenie obecnych nastolatek – wszystkie wyglądają tak samo! Dżinsowe szorty niemal odkrywające pośladki, obcisłe bluzki i długie rozpuszczone włosy. Czy to współczesna wersja Zosi z Pana Tadeusza? Czy naprawdę tak wygląda Młoda Polka? Polskiej młodzieży przyglądnę się bliżej niebawem – chciałabym wyjść do wszystkich tych fanek Dawida Kwiatkowskiego i spytać je o powody, dla których wszystkie wyglądają tak samo i tak samo wyzywająco.
Ale to za chwilkę. Dziś skupiam się na istocie stroju jako narzędzia manipulacji otoczeniem. Uczę się dopasowywać strój do sytuacji. O tym zresztą mówił w tym tygodniu mój dość ważny klient. Poważany radca prawny otwarcie przyznał, że znając swojego rozmówcę na spotkaniu dostosowuje się do drugiej strony. W efekcie, dla jednych swoich klientów ubiera się w garnitur i krawat, dla innych w polo. Ja robię to samo. Rzadko zdarza mi się w sytuacjach zawodowych prezentować jako żyleta torpeda z koncertu metalowego czy ciepła klucha z domowego ogniska w wygodnych oversize'owych strojach. Prywatnie zawsze stawiam na wygodę – profesjonalnie na estetykę. Ona musi wpisać się w dresscode danego wydarzenia, bo… no właśnie, dlaczego?
Zacznijmy od tego, że większość ludzi to wzrokowcy. To, co widzą, wysyła im nierzadko intensywniejsze sygnały niż to, co słyszą. Podświadomie ufają bodźcom wzrokowym. Oceniają więc innych po wyglądzie. Moją uwagę zwracają kobiety, które w środku tygodnia, po skończonym dniu pracy nadal prezentują się jak świeżo umalowane i uczesane. Jakie to wysyła sygnały? Prawdopodobnie są utrzymankami i nie muszą pracować. Mają czas na wybieranie strojów, konturowanie twarzy i sklejanie niesfornych włosów lakierem. Ja nie mam. Ja pracuję. Po 8 godzinach od zrobienia, mój makijaż nie trzyma się tak dobrze, jak rano. Moja bluzka jest pogięta, fryzura się luzuje, a perfumy się ulatniają. Dlatego umawiając spotkania zawsze oscyluję w godziny południowe – do tego czasu zdąży mi z twarzy zejść poranna opuchlizna, a makijaż nie zdąży się jeszcze zniszczyć. Poza tym jestem leniem – nie wyobrażam sobie taszczyć codziennie kosmetyczki i poprawiać wyglądu co godzinę.
A jednak wiedząc z kim w danym dniu będę rozmawiać z szafy wyciągam odpowiednie stroje. Nie lubię, gdy mężczyznom mimochodem wzrok ucieka na okolice klatki piersiowej, bo u mnie niewiele tam zobaczą. Ale całkiem świadomie rezygnuję z wizerunku zakonnicy. Spotykając się z kobietami dobrze wyglądać nieco gorzej od nich – kobiety nie lubią atrakcyjniejszych kobiety. Bezpiecznie jest stawiać na dziewczęce stroje, które nie podkreślają sylwetki, ale mówią "zobacz, ja też jestem kobietą, też noszę spódnice – łączy nas wiele, więc współpracujmy". Obcisłe i wyzywające stroje (wszelkie przylegające do ciała sukienki podkreślające figurę) wysyłają przekaz "jestem pewna siebie i nie biorę jeńców; nie wchodź ze mną w kontrę, bo możesz pożałować". Stroje biznesowe to komunikat "skupiam się na biznesie, załatwmy więc nasze sprawy". Czasem strój biznesowy jest too much i druga strona odbierze nas za przesadnie spiętych i poważnych.
Istotna jest też zabawa kolorami. Jasne i delikatne barwy wprowadzą na spotkaniu spokój – są dobre do pierwszych rozmów, poznawania się – niczym czysta kartka. Kolorowe i żywe podświadomie pomogą szukać rozwiązań – mówią "bawmy się kreatywnością". Intensywne czerwienie, niczym płachta na byka, sprawdzą się w sytuacjach spornych – dają nam przewagę w wyznaczaniu terytorium. Czernie i ciemne kolory to zaś symbol wiedzy, profesjonalizmu – idealne, gdy kończą się żarty i zabawa i sprawę trzeba wreszcie doprowadzić do końca – np. podczas podpisywania umów.
To dotyczy nie tylko kobiet, ale i mężczyzn. Panom jest łatwiej zrobić wrażenie poprzez wygląd, bo mają bardzo słabą konkurencję. Choć coraz większą popularność zdobywają golibrody i dbanie o wizerunek, nadal niewielu mężczyzn wygląda np. jak Adam Nawałka. Dlaczego tak atrakcyjnie wyglądają elegancko ubrani mężczyźni? Pewnie dlatego, że odczytujemy ich wyprasowane koszule i drogie garnitury jako "ze mną jesteś bezpieczna, wszystko mam pod kontrolą". Dlaczego dresiarze wprowadzają niepokój? Bo mówią nam "nigdy nie wiesz, czego się ze mną spodziewać". Lubię oglądać mecze piłki nożnej i oceniać drużyny po strojach – Holendrzy w pomarańczowym zawsze wyglądają, jakby byli tam z przypadku, dla żartu. Niemcy w biało-czarnych strojach to szczyt profesjonalizmu i techniki. Włosi biegający w niebieskich portkach pokazują umiejętność i bezkompromisowość.
Choć w życiu liczą się sprawy ważniejsze niż wygląd, właściwie dopracowany wizerunek pomaga osiągać cele. Pamiętajmy – wszystko, co robimy, sprowadza się do relacji z innym człowiekiem. To, co pomyślą o nas inni może nam umożliwić spełnianie marzeń lub plany zaprzepaścić. Nie twierdzę, że wygląd to podstawa – jasne, że w ostatecznym rozrachunku liczy się to, co mamy do powiedzenia. Z drugiej strony – nie mieszkajmy w szafach; nie ubierajmy się dla samego faktu zakładania drogich butów czy sukienek. Myślmy o swoim wyglądzie jak o narzędziu.
Dla szafiarek wygląd jest narzędziem promocji – to jest ich produkt podstawowy, mają tylko to. Jeśli kupujesz ich wygląd – kupujesz je same. Im więcej mają zwolenniczek, tym więcej mają wejść, tym więcej mają sponsorów i tym wyższe kwoty wpisują w kontraktach reklamowych. One nie są głupie – robią to bardzo świadomie. Niektóre zapragnęły wyjść ze swoją ekspertyzą w inne obszary – jak Kasia Tusk i jej prozdrowotne aktywności. Z drugiej strony mamy blogerki kulinarne, które sprzedają się poprzez zamieszczane w sieci przepisy. Z biznesowego punktu widzenia wygląd jednej i kluski drugiej są tym samym – produktem, ofertą, którą kierują do Ciebie, a jeśli Ty to kupisz, one zarobią.
Komentarze
Prześlij komentarz