Matko bosko.

Wybierają nam ojców, a potem denerwują się, że tyle po nich dziedziczymy. Są dla nas całym światem, a potem znikają do własnego świata pracy, podróży albo swoich pasji. Po czasie wracają i nie chcą dostrzegać zmian, które w nas zaszły. Dla nich zawsze będziemy dziećmi. A one zawsze będą naszymi matkami.



Co roku Dzień Matki inspiruje mnie do pytań o relacje z mamą, przemyślenia na temat jej osoby, wizje mnie samej w roli matki. Sen z powiek spędzają mi wspomnienia niełatwe, gdy jej nie było, choć miała być, gdy mnie rozczarowywała, gdy zawodziła. Trudnych chwil pamiętam więcej niż dobrych, ale te dobre momenty były cholernie intensywne – ukształtowały moją wrażliwość artystyczną, postawę etyczną i osobowość.

Zabrała mnie na pierwszą wystawę malarską, gdy miałam 9 lat. We wrocławskim Ratuszu wystawiano grafiki Salvadora Dali. Pokazywała mi te niesamowite dzieła, szkice, techniki i opowiadała o nich z prawdziwą pasją. Wspólnie podziwiałyśmy powielanie tych samych rysunków przez Dalego, co ukazywało kolejne etapy tworzenia dzieła. Do końca podstawówki w Złotych Myślach wpisywałam, że moim ulubionym artystą jest Salvador Dali.

Kupowała mi (zresztą do dzisiaj to robi) sztalugi, płótna, farby i pędzle. Wręczając je nie stawiała oczekiwań. Mówiła po prostu "masz, kupiłam ci, pomyślałam że się przydadzą". Od małego wspierała artystyczną część mojej osoby przyozdabiając dom moimi pracami – pierwszym dziełem były "Ślady Niedźwiedzia" czyli odciśnięte mimochodem ślady pędzla umoczonego w białej farbie na czarnym papierze (miałam wtedy 5 lat). Kolejny obraz był pracą wykonaną pastelami i przedstawiał miasteczko, które niemal z autystycznym zacięciem odwzorowałam ze zdjęcia wybranego przez nauczycielkę plastyki w 6 klasie.

Puszczała mi zagraniczną muzykę, więc od małego wsłuchiwałam się w Queen, Davida Bowie czy the Cure. Opowiadała o ich muzyce, o znaczeniu poszczególnych utworów. Zdzierała sobie gardło przy Bohemian Rhapsody w samochodzie, a ja wtórowałam jej naśladując dźwięki słów, choć żadna z nas nie znała wtedy języków obcych. Słuchałyśmy Radia Zet jeżdżąc na weekendy do babci, bo wtedy była to stacja najbardziej światowa. Ubolewałyśmy nad kondycją polskiej sceny muzycznej w latach 90.

Organizowała mi pozalekcyjne zajęcia z angielskiego z ludźmi, których po prostu lubiłam. Najpierw Karol, a potem Asia zaszczepili we mnie pasję do angielskiego, dzięki której bez problemu zdałam maturę międzynarodową, a później studiowałam Creative Writing w Anglii.

Nauczyła mnie szukać nieoczywistych rozwiązań. Gdy w podstawówce na lekcjach techniki dzieci miały przyrządzić sałatkę, ja zawsze robiłam surówkę z marchewki i jabłka, bo była prosta, smaczna, zdrowa i nie trzeba było targać ze sobą wielu warzyw. To była chyba pierwsza lekcja ekonomii, jaką mi przekazała.

Jej pierwszą pracą była drukarnia opakowań na słodycze. Przywoziła więc mnóstwo cukierków, które ja rozdawałam dzieciom w klasie, a one biedne myślały, że to z okazji urodzin. Dzięki temu mimo wakacyjnych urodzin (22 lipca) mogłam tę parę razy usłyszeć w szkolnej sali "100 lat" śpiewane na swoją cześć.

Nauczyła mnie organizować najlepsze imprezy i uzależniać przyjaciół od atmosfery naszego domu.

Gdy do liceum musiałam dojeżdżać 30 km, by dostać się do Wrocławia, często polegałam na niej prosząc o transport. Przecież i tak jeździła do pracy, mogła mnie więc do miasta podrzucać. Żaden nauczyciel nie chciał wierzyć, że moje spóźnienia były wynikiem jej zbyt późnego wstawania, mimo moich wielu prób zrzucania jej z łóżka, budzenia zapachem świeżej kawy, włączaniem telewizora.

Ratowała mi tyłek, gdy wplątywałam się w różne nieciekawe sytuacje. Odbierała mnie z komisariatu, tłumaczyła przed hejtowanymi nauczycielami, przywoziła z Anglii gdy miałam już dość życia 1800 km od domu.

Nie była idealna, miała swoje wady. Ale bez jej wpływu nie byłabym, kim jestem i nie byłabym, gdzie jestem. Dzięki niej sięgam po więcej, wyżej i nie boję się zmiany. Przeglądam się w jej osobie i szukam w tym obrazie podobieństw. Jest ich wiele, ale różni nas umiejętność dostrzegania tych cech. W niej jest większy upór, we mnie dziś większa determinacja. Ona wolności szukała uciekając, ja szukam jej stawiając czoła i podejmując wyzwania. Często więcej mówiła niż robiła, kłamała, zostawiała nas, odłączała się, szła swoją drogą. To, choć było niełatwe, nauczyło mnie dawać ludziom wolność. Była i jest kotem, którego nie da się wytresować, który będzie chodził swoimi ścieżkami, będzie nałogowo kupował parówki i jadł je z musztardą miodową, będzie zbyt absorbujący w nieodpowiednich momentach, zbyt dosadny w raniących słowach i niedostępny emocjonalnie. Ale nadal będzie moją matką i wiem, że serce mi pęknie, gdy pewnego dnia jej zabraknie. Mamo, kocham Cię i dziękuję Ci za Twoje wady.

Komentarze

Popularne