Po sąsiedzku.
Mieszkam
na osiedlu domków jednorodzinnych, na skraju miasteczka. Wyjątkowo,
w moim najbliższym sąsiedztwie mam wciąż niezabudowaną działkę,
pas zieleni i domki, które z założenia miały służyć
powodzianom po tragedii roku 1997 – dziś pełnią funkcję domków
socjalnych.
Na
naszym osiedlu jesteśmy chyba jedynym budynkiem bez żaluzji
antywłamaniowych. To świadoma decyzja moich rodziców, na którą
nie miałam wpływu, ale z którą się zgadzam. Wiecie, czym dla
mnie są te rolety co noc spuszczane hurtem na okna? Są odcinaniem
się od świata, zamykaniem się w swoich 4 kątach, umywaniem rąk,
zamykaniem oczu.
O 1 w
nocy podczas oglądania Peaky Blinders usłyszałam 2 męskie głosy
– zbyt donośnie i wyraźnie, by umiejscowić je za swoim płotem.
Upewniwszy się, że dobiegają z mojej posesji, chwyciłam latarkę
i wyszłam przed dom. Tam znalazłam dwóch typków grzebiących w
postawionym pod wiatą bigbagu, w którym trzymamy pocięte palety
(pierwiastek działalności biznesowej naszej rodziny – odpady).
Patałachy miały już ramiona pełne tych małych drewienek, gdy
zastałam ich przy „pracy” mówiąc „no chyba sobie żartujecie,
już mi stąd! Czy ja wam do domów wchodzę i kradnę”. W
odpowiedzi jeden wyrzucił drewienka z powrotem do bigbaga, drugi
rozłożył ręce upuszczając kawałki na ziemię – drugi na
szczęście zgarnął to i posprzątał po tamtym gałganie, ale w
międzyczasie padło hasło „to już ostatni raz”.
Jeśli
to miał być ostatni raz to wolę nie myśleć, ile razy w ciągu
całego sezonu grasowali sobie pod moimi oknami, na mojej ziemi
biorąc, co dusza zapragnie! Puściłam to mimo uszu, patrząc tylko
za nimi, w którym kierunku pójdą po opuszczeniu mojego ogródka.
Zniknęli między domkami kiedyś powodzian, a dziś potrzebujących
wsparcia socjalnego. Po ochłonięciu, wypaleniu kilku fajek,
położyłam się spać, choć złość nie ułatwiała mi
odpoczynku. O 5 zadzwonił domofon, który wybudził mnie i zmusił
do wyglądnięcia przez okno – furtka, którą o 1 po całej akcji
z impetem zatrzasnęłam była znowu otwarta, więc złodziejaszki
znów musieli się zakraść na ogródek. Gdy wyszłam przed dom nie
było nikogo – a może schowali się za garażem. Byłam już
jednak zbyt zmęczona, żeby bawić się w śledztwo. Wróciłam do
łóżka, choć już zasnąć nie mogłam – punkt 6:30 obudziły
się ptaki i tak zaczął się dzień pełen przemyśleń.
Wszyscy
na osiedlu po zmroku spuszczają rolety. Żeby ukryć swoje domy czy
odciąć się od świata zewnętrznego? To przypomina mi film „Jestem
legendą”, w którym po zachodzie słońca na ulice wychodziły
straszne potwory. Nocą budzą się demony – tak głosi pewne
powiedzenie. Ale tymi demonami są ludzie – wasi sąsiedzi.
Okradają mnie sąsiedzi, a inni odwracają wzrok. Nie dzwonię na
policję, bo nim się jakiś funkcjonariusz tu pofatyguje, będzie
już po akcji i nici z „in flagranti”. Jestem więc sama z tym
żałosnym problemem – sama do tego stopnia, że często sama
mieszkam i jeśli coś mi się stanie, nie będzie nikogo do pomocy.
Jako
społeczeństwo, zaczęliśmy spuszczać te rolety również w
przenośni. Ilu z was zna swoich sąsiadów? Ilu z was zdarzyło się
kiedyś pożyczyć od nich cukier, sól, mąkę czy jaja? Ilu swoich
sąsiadów zaprosiliście na ciasto, kawę, herbatę?
W
naszym miasteczku utarta jest prawda, że tu każdy zna każdego. Ja
jestem obca, bo urodziłam się we Wrocławiu i tam mieszkałam do 13
roku życia – później przyjęłam tylko 3 lata na asymilację z
Miasteczkiem i znów wygrał Wrocław, bo liceum, studia, praca. Na
szczęście, jakieś 7 domków ode mnie mieszka moja chrzestna. Po
jej posesji biega groźny pies, który pilnuje by nikt obcy się nie
kręcił – definiuje to stan, w jakim znaleźliśmy się jako
społeczeństwo. Alienujemy się, wyznaczamy wyraźne granice, a
później gdy ktoś je przekracza – nikt nie przychodzi nam z
pomocą.
Rzeczywiście, nie musimy obawiać się przyjazdu uchodźców
ani tym bardziej terrorystów – my sami dla siebie jesteśmy obcy.
Nie potrafimy rozmawiać, nie szanujemy siebie nawzajem – widzę to
w każdej dziedzinie życia, od rodziny, przez pracę, po biznes i
politykę. Walczymy, ale każdy o swoje – nie umiemy walczyć o
wspólne. Przydzielając 500 złotych na każde dziecko stajemy po
jednej albo drugiej stronie – jestem bezdzietna, ale zdeterminowana do osiągania pewnego poziomu życia własną pracą, więc ciężko mi uzasadnić
sensowność tak niegospodarnego traktowania budżetu naszego kraju jak Rodzina 500+ – wystarczyłoby nie zabierać rodzinom tych kwot w podatkach, zamiast
wyjmować dla nich pieniądz z naszego wspólnego portfela. Tak,
Pani Premier – rodzina to najlepsza inwestycja, bo rodzina jest
najważniejsza, ale zapomogi socjalne nie motywują do działania –
one rozleniwiają i rozbudzają płonne nadzieje, że państwo zawsze
da na dziecko albo całe ich stado. Według prognoz, przy kolejnej
zmianie władzy pieniędzy na Rodzinę 500+ już nie będzie – jak
wtedy poradzą sobie gospodarstwa domowe przyzwyczajone do
otrzymywania benefitów w wysokości 500-2500 zł miesięcznie?
Podniesiecie im standard życia, który później znów opadnie. Kto
poniesie tego konsekwencje? Ja ze swoim drewnem przed domem?
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPodobał mi się szczególnie fragment o imigrantach i nas samych ;) Prawda to, ale co poradzisz jak ludzie głupi i naiwni to wierzą w różne rzeczy, nawet takie nieekonomiczne niespełnione obiecanki jak 500+
OdpowiedzUsuń